"Super Express": - Ostatnia wpadka Obamy spowodowała, że znów rozgorzała dyskusja nad sformułowaniem "polskie obozy śmierci". Zastanawiające jest jednak to, że za wersję poprawną uznaje się mówienie o "nazistowskich" obozach. Dlaczego nie o niemieckich?
Prof. Bogdan Musiał: - To jest po prostu efekt wieloletniej, przemyślanej polityki historycznej Niemiec. Oni wypromowali i zaczęli rozprzestrzeniać to sformułowanie. Stało się ono tam tak naturalne, że nawet kiedy ja studiowałem w Niemczech, w swoich pracach pisałem o "nazistach". Wówczas wydawało mi się to naturalne i słuszne.
- Ale nie tylko w Niemczech mówi się o "nazistach". Że tam tak to wygląda, wydaje się to naturalne, ale dlaczego np. identycznie mówi się na Zachodzie?
- Uznano tam, że Niemcy rozliczyli się już ze swoją historią, tym samym nie można ich wciąż obarczać winą. Zwłaszcza że warto pamiętać, że od lat 50. Niemcy płacili regularnie odszkodowania na Zachodzie. Szerokim strumieniem wysyłali pieniądze np. do Izraela. W efekcie już w latach 80., a już na pewno 90., mówienie o "niemieckich zbrodniach" czy "niemieckich obozach" stało się polityczne niepoprawne.
- I jak rozumiem, wówczas nastąpił prymat określenia "nazistowskie"?
- Zapuściło ono wtedy bardzo silne korzenie. Tak silne, że w 2005 roku w Parlamencie Europejskim przy okazji rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau wybuchł mały skandal. W rezolucji mającej upamiętnić tę datę pojawiło się zdanie o "polskich obozach śmierci". Co zrozumiałe, spotkało się to z gwałtowną reakcją polskich europarlamentarzystów, którzy zaczęli wnioskować o zmianę na "niemieckie obozy". To z kolei zostało potraktowane jak polski antyniemiecki szowinizm przez dużą część europosłów z Niemiec i innych krajów. Im to określenie po prostu nie przyszło do głowy i było obrazoburcze.
- Czyli już tylko w Polsce używamy określenia "niemieckie obozy" i nie widzimy w tym nic dziwnego?
- Nawet u nas to tak do końca nie wygląda. Kiedy pojedzie się do Oświęcimia, przewodnicy będą mówić o nazistowskich zbrodniach i wszystkie tablice informacyjne posługują się właśnie tym zwrotem.
- To również efekt niemieckiej polityki?
- Po części tak, ale u nas zmiany w języku mają swoje początki już w 1949 r. Wtedy to przyszło polecenie z Moskwy, by mówić o "faszystach" i "hitlerowcach". Wynikało to z niechęci, by mówić o Niemcach, gdy przecież duża ich część, mieszkając w NRD, była bratnim komunistycznym narodem. Niemcy już wtedy stali się pierwszymi ofiarami nazizmu, od którego zostali wyzwoleni.
- Brzmi to dość abstrakcyjnie.
- Ale idealnie wpisuje się w niemiecką chęć zrzucenia z siebie winy. Uznano, że skoro już swoje za to zapłaciliśmy, odkupiliśmy winę, to teraz możemy ją zrzucić na jakichś bliżej nieokreślonych nazistów. A jak pokazuje proces Demianiuka - Ukraińca, który był sądzony jako nazistowski zbrodniarz - nazista staje się kimś międzynarodowym, nieprzypisanym do Niemiec.
- Czy w związku z tym mamy powody do niepokoju?
- Tak, bo po części to, że wciąż się mówi o "polskich obozach śmierci", z tego wszystkiego wynika. Odcięcie Niemiec od tych czynów wywołuje próżnię, którą trzeba zapełnić. I dlatego część winy zostaje przypisana nam. Polska staje się w wyniku tej polityki chłopcem do bicia i to jest szalenie niebezpieczne.
Prof. Bogdan Musiał
Niemiecki historyk polskiego pochodzenia