Kogóż tam nie będzie! Jedyną niewiadomą pozostaje chyba tylko to, na której lewicy zaciąży swoją osobą Ryszard Kalisz. Choć w tej chwili pochłania go raczej proces jednoczenia się ze swoim dzieckiem i zabawa w udowadnianie, że wypełnia w jak najbardziej konserwatywny sposób rolę ojca.
Problemem wyborców lewicy jest jednak to, że wszystkie te propozycje... są kiepskie. Albo programowo, albo organizacyjnie. Nawet jeżeli coś ma ręce i nogi programowo, to te ręce i nogi nie bardzo nadają się do zbierania podpisów, które pozwoliłyby choćby zarejestrować listy wyborcze.
Przy okazji rytualnych jęków nad lewicą w Polsce powtarza się opinia, że elektorat lewicowy powinien dać partii lewicowej jakieś 20-25 proc. Mam dziwne przekonanie, że wcale nie powinien.
Amerykanizujemy się w coraz większym stopniu i gdy przyjdzie co do czego, może się okazać, że rolę lewicy światopoglądowej wzięła na siebie Platforma Obywatelska. Podobnie jak w USA Partia Demokratyczna.
Co prawda PO robi to na razie nieporadnie. Chciała zrobić dobrze wyborcom lewicy, przegłosowując ustawę o in vitro? I de facto drastycznie in vitro w Polsce ograniczyła. Ma się jednak od czego odbić. Jest już wielkomiejską partią elit i ma elektorat, który lubi o sobie myśleć jak o Polsce "lepszej" i "światlejszej" od ogółu, a na pewno od elektoratu konserwatywnego. Dokładnie tak, jak myśli o sobie wielkomiejski elektorat demokratów w USA. Z neoliberalizmu gospodarczego powoli, ale jednak się wycofuje (choć ma do niego wyraźny sentyment). Ale kto wie? Pozbywając się kilku matuzalemów, którzy głosów już jej i tak nie dodają?
Gdzie byłoby wtedy miejsce na tzw. prawdziwą lewicę? Otóż na marginesie, w kampusach uniwersyteckich. Podobnie jak w USA.
Niemożliwe? Jak najbardziej możliwe. Jedynym wyjściem dla polskiej lewicy wydaje się zatem wojna na śmierć i życie, ale nie z PiS, a z Platformą. Tyle że jakoś walczyć wciąż nie ma komu.