"Super Express": - Była afera hazardowa czy jej nie było? Takie rozważania snują pasażerowie autobusów i osoby stojące w kolejce w sklepie. Jak pani określa się wobec tego problemu?
Barbara Fedyszak-Radziejowska: - Nie żyjemy w państwie, w którym w sprawie nieistniejącej afery powołuje się parlamentarną komisję śledczą i wydaje pieniądze na pracę prokuratorów. Taką przynajmniej mam nadzieję.
- Tak nie powinno być, ale tak może się zdarzyć. Przecież znane są przypadki, że do więzienia trafiają ludzie niewinni. Czyli uruchamia się wobec nich machinę, która w ogóle nie powinna być uruchomiona - a na dodatek ona ich niszczy.
- Wydarzenie, którym zajmuje się komisja śledcza, niekoniecznie "wprost" dotyczy sytuacji łamania prawa. Raczej odsłania słabość naszego państwa, czyli to, co rozgrywa się na styku biznesu i polityki. To jest polityczne tło tej afery.
- Jednak liderzy PO upierają się przy swoim: afery nie ma.
- Pamiętam czasy, gdy to, co dziś nazywa się PR-em, było zwykłą propagandą. Należę do pokolenia, które wie, że możliwe jest skuteczne kłamstwo w najbardziej oczywistych sprawach. Nieprawdziwą interpretację można narzucić opinii publicznej nie tylko w systemach autorytarnych, ale również w demokratycznych. Świadomie, profesjonalnie, skutecznie.
- Demokracja nie jest bezbronna wobec manipulacji.
- Partia rządząca ma możliwość "twórczego" wpływania na pracę komisji - i skutecznego ograniczenia jej prac.
- Czy przez to, że członkowie komisji nie mają dostępu do wielu ważnych dokumentów?
- Chociażby. Komisja ds. afery Rywina miała, jak sądzę, dostęp do ważnych dokumentów i billingów. Poza tym w tamtej sprawie mieliśmy do czynienia z innym stylem składania zeznań i większym, profesjonalnym zaangażowaniem mediów.
- Dlaczego?
- Wówczas inicjatorem sprawy, zainteresowanym (po części) jej wyjaśnieniem, był wielki koncern medialny.
- Dzisiaj zainteresowana jest tym opozycja.
- Którą większość mediów skutecznie sprowadziła do parteru. Dzisiaj, także z tego powodu, opozycja nie jest w stanie wymusić sprawnego działania komisji.
- Zapytam wprost: jaki my, społeczeństwo, mamy pożytek z tej komisji?
- W sensie prawnym - żadnego, tu nadzieja leży w prokuraturze.
- Czyli zmarnowano czas?
- Ależ nie. Ponieważ większość posiedzeń komisji odbywa się w trybie jawnym, jej prace pełnią ważne funkcje poznawcze. Dzięki niej wiemy, jak wygląda produkt końcowy kapitalizmu politycznego - tego, który powstawał począwszy od 1989 roku nie w oparciu o zasady konkurencji, lecz dzięki politycznemu umocowaniu i wsparciu ze strony służb specjalnych.
- I jak on wygląda?
- Ma twarz Ryszarda Sobiesiaka i jego córki, którzy nie mają nic przeciwko bardzo bliskim związkom biznesu z politykami i uważają je za całkowicie naturalne. Stoi to w sprzeczności z etosem biznesmena, który chce (!) działać na wolnym rynku, w warunkach konkurencji wolnej od polityki. R. Sobiesiak tego nie chce, nie potrzebuje, a nawet się przed tym broni. To nie koniec odkryć: Marcin Rosół odsłania oblicze młodego pokolenia polityków, którzy odpowiadają na te oczekiwania swoistą, pozornie etyczną narracją - moralną powinnością polityka jest służyć tym, którzy przychodzą do niego w róż-nych sprawach. Tak rośnie w siłę konkretny przedsiębiorca i sprzyjający mu politycy. A wyborca ma tylko złudzenie, że wie, na kogo głosuje, bo nie zna związków między kandydatem a jego biznesowym zapleczem. Podobne złudzenia ma zwykły, "niepodwiązany do polityka" przedsiębiorca, który naiwnie wierzy w wolny rynek.
- Dlaczego wymieniła pani również pannę Sobiesiakównę?
- Ponieważ jest znakomitym przykładem pokolenia dzieci "politycznego kapitalizmu". W normalnym biznesie dziecko właściciela zaczyna "na dole", ucząc się firmy i odpowiedzialności. Córka R. Sobiesiaka zaczyna od pracy w zarządzie firmy ojca, a jej aspiracje zawodowe sięgają wyżej, bo stanowisk, które są w gestii jego politycznych przyjaciół. Cóż, dziś biznes uwierzył w swoją historyczną misję, wmawianą mu tak, jak kiedyś wmawiano ją klasie robotniczej. To w takiej rzeczywistości pracuje komisja śledcza.
- Jak pani oceni zasiadających w niej śledczych?
- Nie ma w tej komisji wielkich gwiazd. Medialnie czy werbalnie najbardziej błyskotliwy jest poseł Arłukowicz. Natomiast jeżeli chodzi o prawniczą dociekliwość, nawet jeśli jest monotonna czy nużąca, to najlepszy wydaje się poseł Wassermann. W zawodzie prawnika niekoniecznie trzeba być medialną gwiazdą.
- Komu się ta komisja przysłuży?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Chciałabym, żeby "przysłużyła się" demokracji i wolnemu rynkowi w Polsce. Jeżeli pan mnie pyta, czy efektem będzie wzrost, czy spadek poparcia dla konkretnych partii politycznych, to odpowiem tak: komisja może pomóc naszej demokracji, gdy uświadomi Polakom kluczową rolę opozycji, albo wręcz odwrotnie, może jej zaszkodzić, przyzwyczajając ich do stanu, w którym rządzącym wszystko wolno. Od 2007 r. wygrywa w medialnej narracji druga możliwość. Polityczni rywale PO (oprócz SLD) są skutecznie naznaczani jako symbol zła, zagrożenia i braku kompetencji. Wielu Polaków straciło zdolność oceny rzeczywistych zalet i wad polityków PO i PiS. Wierzy w ich medialny wizerunek. To może być początek poważ-nego osłabienie demokracji. I nie komisja ani przebieg prac, czy jej ustalenia zadecydują o wyniku, lecz medialna narracja, w którą wierzą Polacy. Ktoś, kto zna psychologię społeczną, wie doskonale, że człowiek przyswaja te informacje, które potwierdzają jego postawy. Jeśli ktoś wierzy, że Jarosław Kaczyński jest człowiekiem pełnym agresji, nienawiści i szkodzi Polsce, to cokolwiek ustali komisja czy powie Kaczyński - usłyszy tylko to, co potwierdzi jego opinię. Podobnie, jeżeli ktoś jest przekonany, że Donald Tusk to znakomity przywódca najlepszej polskiej partii politycznej, to słuchając jego zeznań, będzie przyjmował tylko te informacje, które to potwierdzą.
Barbara Fedyszak-Radziejowska
Doktor socjologii, członek Kolegium IPN