Konarski: Politycy ryzykują, testując wyborców

2010-03-15 6:00

Zapowiedzi coraz to nowych układów koalicyjnych ze strony PO, PiS i SLD komentuje dla Czytelników "Super Expressu" prof. Wawrzyniec Konarski

„Super Express”: – Czy w polskiej polityce doszło do przełomu? Różni politycy deklarują możliwość wejścia w koalicję każdego z każdym…

Prof. Wawrzyniec Konarski: – Sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Z jednej strony, uwiarygodnieniem pomysłu na koalicję każdego z każdym mogłoby być to, że transformacja trwa już ponad 20 lat. Dawne uprzedzenia, których efektem był podział na ugrupowania postsolidarnościowe i postkomunistyczne, mogą już zatem nie wydawać się aż tak istotne jak przed laty. Jestem tu jednak sceptykiem, bowiem chociaż podział ten powoli się zaciera, to jednak wciąż jest silny. Podziały rodowodowe między SLD i PiS nie pozwoliłyby raczej na długotrwałą koalicję i taki eksperyment zakończyłby się klęską dla jego inicjatorów.

Przeczytaj koniecznie: Czy i kiedy powstanie koalicja PiS-Lewica? Kwaśniewski, Zybertowicz i Jabłoński komentują

– Dominacja Platformy w sondażach nie zapowiada, by któraś z partii zdołała ją przeskoczyć…

– Tak, ale te zapowiedzi polityków o koalicji każdego z każdym są bardziej testowaniem reakcji własnego elektoratu po to, by mogli oni dokonać korekty własnych pomysłów wówczas, gdyby okazały się społecznie chybione. Chyba że uznamy, że doszło już do sytuacji, w której jedyną szansą dla pozostałych jest skrzyknięcie się razem przeciwko PO. Czasowym atutem Platformy może być to, że staje się w pewnym stopniu partią karierowiczów, których przyciąga możliwość „otarcia się” o sferę władzy. To raczej fakt ewidentny i z tego bierze się pozorność i coraz mniejsze znaczenie podziałów ideologicznych w tej partii. Ale na dłuższą metę byłoby to szkodliwe dla jakości życia politycznego.

– Jak rozumiem, takiej sytuacji stymulującej zawieranie egzotycznych sojuszy wciąż nie ma. O co więc chodzi?

– Powodem zapowiedzi o koalicjach „ognia z wodą” jest jedna z głównych cech wielu polskich polityków, czyli niecierpliwość. Stanowczo zbyt często przejawiają oni niechęć do pozostawania poza salonami władzy. Politycy są zniecierpliwieni trwaniem w opozycji, mają niekiedy rozdęte ambicje i szukają różnych sposobów na przejęcie rządów. Także takich formuł, które zaprzeczałyby poprzednim podziałom. W istocie o tym zaprzeczeniu nie ma jednak mowy. Zwróćmy uwagę, że PiS, nazywając jeszcze przed ponad dwoma laty SLD związkiem przestępczym, w dalszym ciągu nie jest w stanie przeprosić Sojuszu za używanie takich epitetów. Tymczasem logika działania wobec przyszłego koalicjanta nakazywałaby podobny krok. Świadczy to tylko o tym, że nadal uważa się za prawdę wcześniejsze oskarżenia, a obecne przebąkiwania o koalicji są tylko taktyczną zagrywką. Notabene, i to jest dla mnie największym zaskoczeniem, SLD zachowuje się tak, jak gdyby tych wcześniejszych oskarżeń nie było. W przypadku części polityków lewicy jest to nie tylko brak szacunku dla samych siebie, ale także dla swoich wyborców, którzy takie zachowania PiS pamiętają.

– Zapowiedzi tych koalicji sprawiają wrażenie próby wyszarpania jakiejś części głosów umiarkowanych. Ale czy PiS, SLD bądź PO nie ryzykują tym utraty głosów dotychczasowych zwolenników.

– Rzeczywiście ta gra może być dla partii niebezpieczna. Może odbierać wiarygodność w oczach dotychczasowych zwolenników. Powtórzę, że te wszystkie zapowiedzi są głównie swoistym badaniem odporności własnego elektoratu na takie pomysły, a także sondowaniem opinii na ten temat wśród innych osób z własnego aparatu partyjnego. To sondowanie odbywa się pod kontrolą. Kiedy Hoffman bądź Kamiński mówią o możliwej koalicji PiS z SLD, to natychmiast zaprzecza temu prezes Kaczyński. Podobnie jest w innych ugrupowaniach.


– Elektoraty PiS i SLD w znacznej mierze zgadzają się, że partie te będą opozycją, ale opozycją wyrazistą.

– Statystyczny poziom udziału obywateli polskich w wyborach jest dziś fatalny, jeden z najniższych w Europie. Ci, którzy chcą pójść do urn i oddać głos, stanowią w istocie żelazny elektorat swoich partii. Partie, które wypełniają dziś naszą scenę polityczną dużo ryzykują, podejmując grę na rzecz przekraczania pewnych ideologicznych i rodowodowych podziałów. Ich możliwość mobilizowania i aktywizowania tych wyborców, którzy od lat pozostają w domu, są minimalne. Oprócz tego ryzykują ujawnienie swojej impotencji politycznej i programowej, wykazując, że nie mają takiego atutu, który skłoniłby „milczącą większość” do wzięcia udziału w głosowaniu. W ten sposób aktywne publiczne życie polityczne ogranicza się do udziału w nim obywateli, których liczba minimalnie przekracza (jeśli w ogóle) połowę osób uprawnionych do głosowania.

Patrz też: Cimoszewicz o koalicji PiS-SLD: Tylko świnia to zrobi

– Inne ryzyko podejmuje PO, która wchłania polityków z tak róż-nych ugrupowań jak SLD i LPR. Czy partia, w której pomieściliby się ludzie od Cimoszewicza do Giertycha świadczy o chorobie polskiej polityki?

– Wygląda na to, że Platforma jest naprawdę zdeterminowana, by utrzymać władzę dłużej niż przez jedną, może nawet dwie następne kadencje. Ma to pomóc w jej planach zmieniania państwa opartych na dwóch filarach, o których politycy tej partii niechętnie mówią wprost. Jednym z nich jest głęboka reforma systemu rządów, a drugim doprowadzenie do ukształtowania systemu partyjnego, w którym PO będzie jedną z dwóch partii dominujących, a pozostałe ugrupowania znikną. Szuka więc postaci, które znalazły się czasowo w stanie politycznego zawieszenia, ale mogą być dla niej cenne, gdyż dysponują potencjalnym poparciem wyborczym. Stąd jej otwieranie się na Giertycha i Wszechpolaków.

– A to prowadzi do sytuacji, w której nie mamy już do czynienia z normalną polityką…

– Podstawą działań PO jest utrzymanie władzy. Niesie to olbrzymie zagrożenie przekształcenia tego ugrupowania w partię-kartel, czyli taką, która, pozostając długo u władzy, umie wykorzystywać dla swoich celów zasoby państwa. Usiłuje to robić choćby majstrując przy systemie wyborczym, który ma w efekcie wyeliminować małe ugrupowania. Wszelkie próby „technicznego” niwelowania rzeczywistych podziałów w społeczeństwie są jednak groźne. Wcale nie ma bowiem pewności, że wyborcy głosujący dotąd na mniejsze partie automatycznie przerzucą swoje głosy na te, zapewne dwie, które by pozostały. Uważam raczej, że doprowadziłoby to do pogłębienia alienacji u jeszcze większej ich grupy niż obecnie. Podział sceny politycznej na dwie partie wcale nie zwiększyłby podmiotowości wyborców, utrzymując słaby poziom uczestnictwa Polaków w polityce. Istniejące obecnie mniejsze ugrupowania polityczne, mimo swoich słabości, zagospodarowują jakiś fragment „polskiego rynku politycznego”. Po ich wyeliminowaniu duża grupa ich zwolenników pozostałaby w domach czując, że odebrano im szansę wpływania na ten rynek.

Wawrzyniec Konarski

Politolog, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej

Nasi Partnerzy polecają