Siergiej Maszkin, rosyjski dziennikarz: Polacy łatwo się zgodzili na rosyjską wersję

2010-06-07 18:22

Siergiej Maszkin, rosyjski dziennikarz piszący na temat katastrofy pod Smoleńskiem zastanawia się na łamach "Super Expressu", jaką rolę w tragicznym zajściu z 10 kwietnia odegrali kontrolerzy z wieży lotniska Siewiernyj.

Jeżeli pokusić się o generalizację, to można stwierdzić, że rosyjskie media mają w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem opinię klarowną: samolot rozbił się za sprawą błędu pilotów, którzy być może byli poddani presji przez znajdujące się na pokładzie wysoko postawione osoby, namawiające ich do podjęcia ryzykownego manewru.

Taki ogląd sprawy nie dziwi mnie. Ludzie prowadzący śledztwo po stronie rosyjskiej postawili tezę o winie załogi, a strona polska - firmowana przez pułkownika Edmunda Klicha - łatwo im przytaknęła. Pułkownik stwierdził, że przyczyną tragedii było złe wyszkolenie załogi. Dla większości rosyjskich mediów było to postawieniem kropki nad "i". Jeżeli dwie strony się zgadzają - to o czym tu jeszcze rozmawiać?

Gdyby strona polska twardo nastawała na to, żeby zgłębić znaczenie kontrolerów lotu w tym tragicznym zajściu, to dawałoby to pole do dyskusji. Gdyby Polacy nie zgodzili się z wersją rosyjską i hipotezie o winie załogi przeciwstawili hipotezę o winie wieży - media miałyby pożywkę. Ale, powtórzę, gdy dwa oficjalne czynniki prezentują ten sam pogląd, to polemizowanie z nimi - wgłębianie się w pytania stawiane przez ludzi niemających dostępu do śledztwa - może się wydawać nawet niepoważne.

Na łamach dziennika "Kommiersant" dużo pisałem o tej katastrofie - przedstawiałem czytelnikom informacje o jej przebiegu, o jej kontekście historycznym czy politycznym, o postępach w śledztwie. Nie jestem ekspertem od katastrof lotniczych, nie jestem członkiem komisji śledczej, ale jako dziennikarz, który poświęcił tej sprawie uwagę, twierdzę, że rola wieży nie została należycie zbadana.

Zazwyczaj osoby, które zastanawiają się nad udziałem wieży w tragedii z 10 kwietnia, zwracają uwagę na to, że kontroler bardzo późno, dopiero w krytycznym momencie, wydał załodze polecenie wyrównania lotu. A moim zdaniem rzecz jest nie w tym prawidłowym, lecz późno wydanym poleceniu, tylko w konsekwentnym trwaniu w błędzie przez wieżę we wcześniejszych fazach zniżania wysokości przez samolot.

Kontrola lotów widziała tupolewa na radarze i kilka razy przekazywała załodze informację, że maszyna znajduje się na odpowiednim kursie i na glisadzie, czyli na właściwej ścieżce schodzenia. Dawała więc pilotom do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Ale równolegle z informacjami z wieży zainstalowany na pokładzie system TAWS alarmował "Pull up!" i "Terrain ahead!". To dziwne, kontrola lotów mówi, że lądowanie przebiega prawidłowo, a system wzywa do poderwania samolotu, bo zbliża się do ziemi w niebezpieczny sposób... Załoga miała prawo być co najmniej zdezorientowana.

Nie oskarżam wieży, ale dziwi mnie to, że osoby prowadzące śledztwo lekceważą jej rolę w ostatnich chwilach feralnego lotu.

Siergiej Maszkin

Dziennikarz gazety "Kommiersant". Specjalizuje się w sprawach przestępczości i wypadków