„Super Express”: – Dawno nie oberwało się klasie politycznej tak mocno, jak po nagłej podwyżce dla premiera, wiceministrów, marszałków, posłów. Odnosząc się do krytyków pomysłu, rząd powtarza często argument, że „nigdy nie ma dobrego momentu na podwyżki dla polityków”. Pana zdaniem to prawda?
Bartłomiej Biskup: – Oczywiście, że nie ma dobrego momentu na takie podwyżki. W polskim społeczeństwie dominuje postawa nieufności i podejrzliwości co do intencji i działań polityków. Nie pomaga fakt, że na scenie dominują postacie z bardzo wysokim wskaźnikiem negatywnych ocen. W skrócie można powiedzieć, że Polacy polityków po prostu nie lubią, więc najlepiej, jakby w ogóle nie zarabiali, a jak jest mowa o podwyżce, to broń cię panie Boże. Przeważają opinie, że politycy nic nie robią, że są darmozjadami i że my to ich lenistwo utrzymujemy.
– To może zadam pytanie inaczej. Są momenty złe, ale bywają też momenty jeszcze gorsze. Czy nie mamy do czynienia z tą drugą sytuacją? Nie było żadnej zapowiedzi tych podwyżek, żadnej debaty, a na domiar złego jesteśmy w przededniu IV fali pandemii, która zapewne mocno uderzy po kieszeni Polaków...
– Rok temu co do zasadności podwyższenia uposażenia dla polityków była ogólnosejmowa zgoda. Platforma jednak dokonała takiego populistycznego zwrotu stanowiska o 180 stopni i nie uchwalono tych podwyżek. A w zeszłym roku sytuacja pandemiczna była o wiele gorsza. Więc myślę, że właśnie ten moment – wakacji – uznałbym za najlepszy z możliwych. Jest mniejsze zainteresowanie polityką, wobec tego mogą być mniejsze skutki sondażowe. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę ofensywę PO i niebezpieczeństwo, że Tusk wykorzysta to posunięcie jako paliwo na wiece wyborcze. A to, że przed nami IV fala? Jeśli Polacy się nie zaszczepią i będzie kolejny lockdown, to będą mieli to, na co zasłużyli – czyli kolejne straty ekonomiczne.
– I czy uważa pan, że np. premier zasługuje na podwyżkę, skoro nie słucha zaleceń własnej Rady Medycznej i nie wprowadza dodatkowych restrykcji dla osób niezaszczepionych?
– Podwyżki dla polityków są czymś innym. One nie są „za coś”, tylko dlatego, że od lat tych podwyżek nie było, a były wręcz obniżki. Teraz pensje Polaków idą do góry, a pensje polityków zostają w miejscu.
– Twierdzi pan, że nie dostaje się ich „za coś”. A w sejmowych kuluarach mówi się coś zupełnie innego. Że te podwyżki są właśnie za to, że Jarosław Kaczyński pozbawił możliwości montowania rodzin członków PiS na stanowiskach w spółkach Skarbu Państwa oraz że nastroje w partii są tak niskie, że ucieka się do poprawy humoru pieniędzmi.
– Oczywiście jest taka możliwość. Chodzi pewnie też o to, żeby politycy rzeczywiście pracowali na rzecz społeczeństwa, a nie na rzecz stanu swojego konta. To jest wada całej naszej klasy politycznej, że lepiej się zarobi, wykonując obowiązki organu nadzoru w jakiejś – dajmy na to – państwowej spółce gazowej, a nie tworząc nowe prawa rozwiązujące problemy i odpowiadając na oczekiwania polskich wyborców. Te podwyżki to dobry krok w tym kierunku, żeby takie zjawiska eliminować. Ponadto zmiany dotyczą też samorządowców. Przecież pan redaktor doskonale wie, że wójt Ustrzyk Dolnych może zarobić tyle, ile prezydent Warszawy... W końcu podniesienie pensji w resortach ma zapobiegać ucieczce wykwalifikowanej kadry do sektora prywatnego. Spójrzmy na podsekretarza stanu – to dla mnie koronny przykład. Bierzemy kogoś, kto był dobrym urzędnikiem – niekoniecznie politykiem – i chcemy z niego zrobić podsekretarza stanu, by się wykazał i skutecznie nadzorował obszar swojej specjalizacji. I on do tej pory zarabiał dużo mniej niż pracownicy departamentu, którzy mu podlegają. To była tylko jedna z tych niesprawiedliwości, czy może lepiej – bareizmów – które to rozporządzenie wyeliminowało.
Rozmawiał Daniel Arciszewski
>>>Podwyżki dla posłów. Miażdżące wyniki sondażu, Polacy są oburzeni
>>>Profesor oburzony. Poszło o podwyżki dla polityków