Romaszewska-Guzy: Podmiotowość Polski leży na Wschodzie

2010-06-15 18:53

Agnieszka Romaszewska-Guzy, ekspert ds. wschodnich i dyrektor nadającej z Polski dla białoruskich widzów Telewizji Biełsat tłumaczy, jakie wyzwania czekają nowego prezydenta w kwestii polityki wschodniej naszego państwa.

„Super Express”: - Jak można zdefiniować politykę Polski wobec państw obszaru ostsowieckiego?

Agnieszka Romaszewska-Guzy: - Po pierwsze: nie jest i nie może być jedna. Polityka wschodnia jest zestawem polityk w stosunku do różnych krajów – każdy z nich ma swoją 
specyfikę i wobec każdego z nich mamy inny zestaw możliwości i inaczej liczy się nasz potencjał.

Czego chcemy na kierunku wschodnim?

Przede wszystkim podmiotowości – kluczem do niej jest prowadzenie własnej polityki na wschód od naszej granicy. Bez polityki wschodniej nie istniejemy w Unii Europejskiej. Nie potrafię się zgodzić z takimi tezami, jak ta, którą stawia np. współtwórca Ośrodka Studiów Wschodnich Bartłomiej Sienkiewicz: że możemy prowadzić tylko taką politykę wschodnią, która będzie wypadkową oczekiwań Unii Europejskiej. Przecież my się w Unii liczymy o tyle, o ile niesiemy jakąś wartość dodaną albo odjętą.

Skoro nie pociągniemy kolumny marszowej, to przynajmniej będziemy pałętać się pod nogami?

Nawet niosąc kłopoty – stajemy się zauważani.

Podobnie myślał Herostrates...

Kraj, który jest grzeczny i zawsze potakuje niezależnie od swoich realnych interesów – rezygnuje z posiadania woli do kształtowania geopolitycznego środowiska, w którym jest osadzony. Bo to nie jest tak, jak w staropolskim powiedzeniu: siedź w kącie a znajdą cię.

Ale mówi się też: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Dlaczego proponuje nam pani warcholstwo?

Nie proponuję warcholstwa. Jeżeli silniejsi od nas prowadzą na Wschodzie politykę dobrą dla nas – jest ona po prostu dla nas dobra. Jeżeli prowadzą złą – nie możemy się na to zgadzać, nie możemy przytakiwać.

Niemcy ponad naszymi głowami dogadali się z Rosją na temat gazociągu omijającego polskie terytorium. Handlują z Rosją na całego. Czy nie mogliśmy przyhamować z krytykowaniem Rosji i zacząć robić z nią interesy?

To nie była nasza wola. To Rosja przez lata nie była zainteresowana rozmawianiem z nami – orientowała swoją politykę wyłącznie na Europę Zachodnia, zwłaszcza na Niemcy. Gdy jeszcze dwa lata temu pytano mnie, co możemy zrobić, żeby dogadać się Rosją, to odpowiadałam, że niewiele 
możemy zrobić, bo Rosja ma nas w nosie cokolwiek byśmy nie zrobili. Moim zdaniem zasługą tzw. awanturniczej polityki Kaczyńskich jest to, że Rosja w końcu uznała, że musi problem Polski jakoś zacząć rozwiązywać. Pierwszy raz znaleźliśmy się w orbicie jej realnej polityki.

Rosja wybrała sobie partnera do dogadania się. Akurat nie byli nim bracia Kaczyńscy. Tego chyba nie planowali...

To że Rosjanie wybrali sobie partnera – ich prawo. To, że tak łatwo dajemy się rozgrywać jest jednym z największych błędów naszej klasy politycznej. Jak mówili Rzymianie, historia jest nauczycielką życia. Główny problem I Rzeczypospolitej polegał na tym, że była rozgrywana 
przez sąsiadów wykorzystujących jej słabości wewnętrzne.

A po co tak zabiegamy o przemiany w Mińsku i w Kijowie? Do tej pory skorzy byliśmy oddać Białorusinom i Ukraińcom swoją ostatnią koszulę (choćby oni jej nawet nie chcieli), żeby tylko oddalić ich od Kremla.

Naszym celem nie jest uszczęśliwienie ich na siłę. Europeizacja tych państw musi być celem ich społeczeństw, a nie naszym. W naszym interesie jest wspieranie takich tendencji – dobrze jest mieć za sąsiada kraj stabilny i przewidywalny.

Demokratyczna idea musi mieć oparcie w masach. Większości Białorusinów, zdaje się, odpowiada sytuacja w ich kraju.

Telewizja Biełsat, którą kieruję, nie ma zamiaru obalać reżimu Łukaszenki. Jednak za niezwykle istotne uważam, żeby Polska współpracowała z opiniotwórczymi elitami na Białorusi – żeby dobrze im się kojarzyła. Jest wystarczająco wielu Białorusinów, także młodych, którym sytuacja w ich kraju jednak nie odpowiada. I oni nie znikną ani wszyscy nie wyemigrują.

Chcemy być atrakcyjni? Kiepska droga samochodowa kończy się na granicy naszych państw. I droga świetna zaczyna się na Białorusi.

Reżimy autorytarne lub totalitarne często dobrze sobie radziły z infrastrukturą: Hitler, Mussolini...

Trudno uznać to za zarzut...

Ale mieszkałam na tzw. lepszym osiedlu na obrzeżach Grodna i zapewniam pana, że bloki tam wyglądały tak, jak w Polsce mało który wygląda w najgorszych dzielnicach – były zaśmiecone, zasikane, zabazgrane.

To już „inicjatywa oddolna”, a nie reżim. Demokracja w takim społeczeństwie miałaby taką samą jakość. Delikatnie mówiąc, różniłaby się nieco od brytyjskiej czy szwajcarskiej...

Ale nie od razu Kraków zbudowano.

Czy krzewienie tych idei nie byłoby skuteczniejsze, gdyby Biełsat nadawał po rosyjsku?

Zdecydowaliśmy się na język białoruski m. in. z przyczyn marketingowych. Stacji, które nadają po rosyjsku jest bardzo dużo, a po białorusku nadajemy tylko my. Chcieliśmy się odróżniać.

Odróżniać się za cenę niezrozumienia?

Nie znam Białorusina , który by nie zrozumiał po białorusku Pomimo iż wielu białoruskich opozycjonistów, na co dzień używa języka rosyjskiego, żaden nie domagał się, żebyśmy zmienili język. „Nadają po naszemu” – to dla nas najlepsza wizytówka. Telewizja Biełsat stanowi coraz ważniejszą instytucją wolnego świata na Białorusi. Odnotowujemy wzrost oglądalności. Po dwóch latach nadawania stale ogląda nas ponad 150 tysięcy ludzi a kolejnych kilkaset tysięcy deklaruje, że ogląda od czasu do czasu.

Częścią naszej polityki wschodniej są też egzotyczne sojusze – np. z Gruzją. Po co?

Myślę, że jest to pewna demonstracja tego, że uznajemy granice, które powstały po rozpadzie Związku Sowieckiego za nienaruszalne. One muszą być respektowane, bo inaczej w naszym regionie robiłoby się bardzo nieciekawie. Jestem daleka od chwalenia „demokratyzmu” Saakaszwilego, 
ale militarne interwencje Rosji są niebezpieczne.

Tak bardzo się przywiązaliśmy do granic nakreślonych ręką Stalina? Nasi przodkowie pod Tobrukiem i na Monte Cassino bili się nie o to, żeby Polska jako podmiot prawa międzynarodowego istniała na Madagaskarze czy w Szczecinie, lecz w ich ojcowiźnie – Wilnie, Grodnie, Lwowie. Zdradziliśmy ich?

Absolutnie nie. Oni po pierwsze bili się o to, by Polska przetrwała razem z jej kulturą i tradycją. A stały konflikt o ziemię z sąsiadami, to przepis na poważne kłopoty. Z bliska oglądałam Serbię i Kosowo i dziękuję Panu Bogu w każdym obrządku – katolickim i prawosławnym – za to, że ciężko doświadczeni przez historię Polacy, zdecydowali się na zgodę.

Jutro odpowiedź Bartosza Węglarczyka, dziennikarza "Gazety Wyborczej"

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Dyrektor TV Biełsat, ekspert ds. wschodnich