Ta skala zarzutów w związku z tym jest jakaś taka, rzekłbym, szczeniacka. Nie przesądzam oczywiście o winie czy niewinności prezesa, ale szefa i kluczowych pracowników jednej z najważniejszych instytucji w tym kraju oskarża się nie o wymyślne wyprowadzenie pieniędzy z systemu, nie o potrójną księgowość, nie o wsadzenie pieniędzy emerytów na prywatne, dobrze oprocentowane konta i kradzież tych odsetek.
Nie! Żadnego przestępczego majstersztyku, jak choćby niesławny oscylator z afery ART B, nikt z ZUS-u nie wymyślił. Zarzuty są tak przyziemne, że pokazują kompletny rozkład moralności polskiego urzędnika. Wziął łapówkę w postaci blachy na dachy, spał w hotelu za pieniądze jakiegoś biznesmena, przy przetargach promował znajomych. Słowem, straszny banał.
I jeszcze jedno: mało brakowało, a jeden z aferzystów dostałby order za świetne wywiązywanie się z obowiązków szefa oddziału ZUS. Wniosek o przyznanie orderu został nawet podpisany przez premiera. W tym kraju naprawdę dużo musi się zmienić...