"Super Express": - Platforma rządzi już prawie trzy i pół roku. Czy wciąż zasługuje na miano partii modernizatorskiej?
Janusz Steinhoff: - Tak, jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe oraz infrastrukturę. Nie, jeśli chodzi o finanse publiczne. Mam bardzo krytyczną opinię o polityce gospodarczej ostatnich lat. Żadnym usprawiedliwieniem dla rządu nie jest pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie. Mieliśmy dużo propagandy sukcesu, mówiono o zielonej wyspie na czerwonym morzu, ale nie podejmowano reform, które by przesądzały o stanie finansów publicznych w przyszłości. Wręcz przeciwnie. Gdy rząd PiS obniżył dochody do budżetu państwa przez zmianę skali podatkowej, a w ślad za tym poszła nie redukcja, ale zwiększenie wydatków, rząd Platformy musiał podnieść VAT, bo luka fiskalna była zbyt duża. I pewnie czekają nas dalsze podwyżki. Rząd powinien pracować na swoje miejsce w historii, a nie patrzeć na słupki popularności i kokietować te czy inne grupy zawodowe.
- Jako minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka przeprowadził pan restrukturyzację górnictwa, w wyniku której za cenę likwidacji wielu kopalń i zwolnieniu kilkudziesięciu tysięcy górników udało się uratować branżę. Czy dziś reforma na taką skalę byłaby możliwa?
- Rząd Jerzego Buzka, podobnie jak Tadeusza Mazowieckiego, był rządem twardych reform. Tam też popełniano błędy, ale trudno odmówić im politycznej odwagi, determinacji i odpowiedzialności za państwo. Dziś mamy inne wyzwania. Nie ma potrzeby zwalniać z pracy stu tysięcy górników, bo dziś branża jest rentowna. Co innego finanse publiczne. Jeszcze nigdy w III RP nie było takiego deficytu sektora finansów publicznych - ponad 110 miliardów złotych w poprzednim roku i ponad 35 mld zł kosztów obsługi zadłużenia zagranicznego. W międzyczasie ogołocono z pieniędzy fundusz reprywatyzacyjny, demograficzny i restrukturyzacyjny, co jest wyjątkową nieodpowiedzialnością. Rząd ucieka od odważnych decyzji. Choć oczywiście nie on pierwszy.
- Kiedy zaczęła się reformatorska inercja kolejnych rządów III RP?
- Od rządu Leszka Millera. W 2001 roku SLD, PO i PiS szły do wyborów pod hasłem likwidacji kas chorych. Przyszedł pan minister Łapiński, który zdemontował reformę zdrowia, a po 10 latach wszystkie te partie chciały powrotu do kas chorych i ich dalszego doskonalenia. Ale nikt nie miał odwagi tego dokonać. W tamtych wyborach pierwszy raz na taką skalę głoszono hasła populistyczne, obiecując gruszki na wierzbie i tak zostało do dziś. Platforma miała kiedyś elektorat proreformatorski, ale go zawiodła. Jej wysokie notowania nie wynikają z rzetelnej oceny rządu, po prostu cieszy się brakiem alternatywy politycznej dla wielu ludzi. Na rządzie Tuska w wielu sprawach, bardzo istotnych dla przyszłości naszego kraju, ciąży grzech zaniechania.
Przeczytaj koniecznie: Zmiany w OFE niezgodne z konstytucją alarmuje Rządowe Centrum Legislacji
- Dlaczego tak trudno jest reformować? Może żyjemy w czasach postpolityki, gdzie bardziej liczy się PR i wizerunek, a nie rządzenie?
- Dokładnie. Myślę też, że porażka wyborcza AWS i UW, partii, które tworzyły rząd Jerzego Buzka, dała sygnał politykom, że za reformy płaci się zbyt wysoką cenę. Dlatego poza rządem Marka Belki wszystkie unikały poważnych reform. Plan Belki i Hausnera - uzdrowienia finansów - został odrzucony przez ich zaplecze polityczne, ale przynajmniej go publicznie przedstawili. Jeżeli związkowiec i przywódca AWS Marian Krzaklewski, mając świadomość, że przyjdzie mu zapłacić cenę za ochronę trudnych w odbiorze społecznym reform, decyduje się na ich wsparcie, to co mamy powiedzieć o polityku liberalnym jak Donald Tusk! Związkowcy współtworzący AWS mieli odwagę do narażenia się własnemu środowisku, uważając, że reformy są konieczne dla dobra kraju.
- A przecież w 2007 roku Platforma szła do wyborów z racjonalnymi hasłami, które trudno było kwestionować.
- To prawda. Z przykrością stwierdzam, że prezentowała zupełnie inny program, niż dziś realizuje. Była mocno przywiązana do koncepcji decentralizacji państwa i rozwoju samorządu terytorialnego. Gdy rząd Buzka ustanowił samorządowe województwa, to w ślad za tym powinno iść redukowanie obszarów oddziaływania urzędów wojewódzkich, czyli ograniczenie administracji centralnej. Obecny rząd mówi, że jest za dużo powiatów. Jednak zamiast wykazać się odwagą, wciąż tylko zapowiada działania, które nigdy nie wchodzą w fazę realizacji. Mam wrażenie, że rząd recenzuje rzeczywistość, zamiast ją kreować. Ale winna jest też jakość naszej debaty publicznej. Jeśli najważniejszym problemem jest to, kto z kim leci na uroczystości rocznicowe i kto się na kogo obraził, to nie dziwmy się, że stopień uświadomienia obywatelskiego jest tak niski.
Janusz Steinhoff
Wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka