"Super Express": - Czy Platforma przymierza się do połknięcia przystawek w postaci PSL i SLD. Ma zaproponować posłom z tych klubów "wchodzące" miejsca na listach do Sejmu w zamian za poparcie np. ustawy likwidującej finansowanie partii z budżetu państwa. Ułatwiłoby to PO długoletnią dominację na scenie politycznej.
Prof. Wawrzyniec Konarski: - To tylko spekulacje, bez jednoznacznych sygnałów. Taki scenariusz nie jest jednak wykluczony. Donald Tusk jest politykiem szalenie sprawnym i przebiegłym. Potrafi myśleć strategicznie, co udowodnił choćby eliminując z partii wszystkich potencjalnych rywali. Najlepszym dowodem jest neutralizacja Grzegorza Schetyny i marchewka, jaką jest stanowisko marszałka Sejmu.
- Marchewka? Schetyna ma już olbrzymie wpływy w partii, brakowało mu rozpoznawalności wśród wyborców. Teraz ją uzyska.
- Były wicepremier nigdy nie wyzbył się ambicji, które miał, będąc w rządzie. Stanowisko marszałka traktuje jako próbę powrotu. W sensie formalnoprawnym to olbrzymi awans. Schetyna dysponuje też silną frakcją w partii. Jego ludzie są lokalnymi baronami. I objęcie funkcji marszałka może być dla nich formą trampoliny. Inną sprawą jest to, że w pewnym momencie kampanii Tusk autentycznie przeraził się możliwością zwycięstwa Kaczyńskiego. I dokonał przewartościowania wcześniejszej linii, w której chciał Schetynę zneutralizować. Dziś premier zapewne uważa, że przed kolejnymi wyborami musi zewrzeć szeregi. Schetyna dawał zaś wyraz swojemu rozczarowaniu odejściem z rządu i ta nowa koncesja polityczna jest dobrym posunięciem.
- Wracając do połykania przystawek
- Wszelkie ruchy tego typu potwierdziłyby zarzuty opozycji mówiące o dążeniu do monopolizacji władzy przez Platformę. Kaptowanie posłów z innych klubów można by nazwać próbą zawłaszczania sceny politycznej. Ze względu na atmosferę polskiej polityki byłoby to bardzo niebezpieczne. Oznaczałoby bowiem, że władza staje się dla Platformy bardzo silnym fetyszem, a odwoływanie się do społeczeństwa jest pustym frazesem.
- Zakaz finansowania partii z budżetu dałby się ładnie sprzedać wyborcom. Wraz z wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych był to kiedyś fundament programu PO. Tusk mógłby powiedzieć, że spełnia wyborcze obietnice.
- Taka próba byłaby tylko wstępem do wprowadzenia systemu dwupartyjnego. Platforma wielokrotnie uzasadniała te dążenia, ale w sposób przewrotny i nieuczciwy. Donald Tusk, mówiąc, że chodzi o wybranie najlepszych, nie dodawał, że ci najlepsi będą afiliowani pod skrzydłami partii politycznej. I pojawią się na listach dlatego, że będą kontrolowani przez PO i drugą z największych partii. W zmianie, o której mówimy, będzie jednak chodziło o zdziesiątkowanie PSL i SLD, a następnie trwały zanik tych partii. Realia polskiego życia społecznego i podziały wśród wyborców są tymczasem o wiele głębsze i bogatsze, niż chciałby to widzieć Tusk. System jednomandatowych okręgów prowadziłby do sytuacji, w której wyborcy nie głosowaliby zgodnie z własnymi poglądami, lecz wskazując mniejsze zło. Czy ta reguła doprowadziłaby do wyboru najlepszych? Oznaczałaby raczej w dalszej perspektywie większą alienację społeczeństwa. Najlepszych wybieralibyśmy w sytuacji idealnej, a więc niemożliwej do realizacji. Wówczas, gdyby kandydowali wyłącznie niezrzeszeni w żadnej partii.
- Czy takie podbieranie posłów ma szansę powodzenia? Wielu w SLD jest otwarcie niechętnych Napieralskiemu.
- Napieralski musi przekuć swój sukces na elementarną, stale widoczną lojalność parlamentarzystów. Jeżeli mu się to nie uda, będzie to właśnie wstęp do "konsumowania przystawek". A ambicje poszczególnych polityków SLD staną się ważniejsze niż ambicja tej partii jako grupy.
- W takiej sytuacji jedyną, realną opozycją pozostałoby PiS. Czy pańskim zdaniem po udanej kampanii Kaczyński jest na fali i może myśleć o zwycięstwie w kolejnych wyborach? Czy też rację ma choćby publicysta "Wyborczej" Paweł Wroński, pisząc, że prezes PiS przegrał z Komorowskim przy sprzyjających warunkach. A bardziej sprzyjających już nie będzie?
- Wydaje mi się, że Wroński nie rozumie logiki czasu. Jestem wewnętrznie przekonany, że gdyby Kaczyński miał jeszcze dwa tygodnie i jedną debatę telewizyjną, to wygrałby te wybory. Obiektywnie patrząc, jego wynik jest przecież rewelacyjny. W ciągu kilku tygodni zwiększył poparcie o 20 punktów i skutecznie zminimalizował swój elektorat negatywny. Co więcej - obnażył wady Komorowskiego. Kandydat PO wygrał, mając sprzymierzeńca w postaci szybkiego terminu wyborów, ale nieustannie tracąc. Nie potrafił też powstrzymać szkodzącemu mu swoimi wypowiedziami Palikota, ale nawet poważniejszych postaci, jak prof. Bartoszewski czy Andrzej Wajda. Nie wspomnę tu już o nieudolności posła Nowaka. Kampania pokazała też, że Platforma i cała grupa wspierających ją VIP-ów wykazuje się dużą niecierpliwością i skłonnością do zaklinania rzeczywistości.
- W kolejnej kampanii Tusk może przyjąć inną strategię.
- Siłą Kaczyńskiego była skuteczna zmiana portretu psychologiczno-politycznego. Okazało się, że umie dokonać na sobie eksperymentu z pozytywnym skutkiem. Kampania nie tylko umocniła jego pozycję na prawicy, ale pozwala myśleć o zwycięstwie w wyborach do parlamentu. Spójrzmy na to z drugiej strony. Wynik Komorowskiego wynika przecież z kredytu zaufania wobec Tuska. Owszem, ten poziom mobilizacji wyborców konserwatywno-narodowych może być kresem możliwości Kaczyńskiego, ale równie dobrze wynik PO może od tej pory tylko topnieć. Dla lidera PiS to doskonała baza wyjściowa do dalszego umacniania pozycji. Dla Platformy to tylko kredyt zaufania, który ta partia będzie musiała spłacić.
Prof. Wawrzyniec Konarski
Politolog, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej