PO, oczywiście, próbowała to robić zaraz po wyroku TK zakazującego niemal całkowicie przerywanie ciąży. Przekonywała przez kilka miesięcy, że tylko tzw. kompromis aborcyjny jest dobrym rozwiązaniem. To przekonanie wynikało nie tyle ze stosunku Polaków do aborcji, co raczej z wewnętrznego układu sił w PO, w której nadal duże są wpływy konserwatywnego skrzydła tej partii, uznającego ustawę z 1993 r. za dogmat. Tego samego skrzydła, które przez lata nie pozwalało PO spełnić pokładanych w niej przez wielu nadziei, że jest ona nowoczesną europejską partią, która wzorem innych chadeckich ugrupowań na Starym Kontynencie dostrzega gwałtowne zmiany obyczajowe. To członkowie wykoleili swego czasu ustawę o związkach partnerskich, blokując pomysły Tuska, by poprowadzić PO w stronę progresywizmu.
Dziś Platforma przynajmniej w kwestii przerywania ciąży i przynajmniej w teorii przestaje być partią bardziej konserwatywną niż elektorat, o który walczy. Piszę „w teorii”, bo zachowanie klauzuli sumienia w tej kwestii sprawi, że nie cała PO będzie głosować za liberalizacją. A wziąwszy pod uwagę, że aby zrealizować nawet jej dość umiarkowane pomysły, wymagana będzie zmiana konstytucji, raczej nie zapowiada się, by weszły one w życie.
Ale przynajmniej w sferze deklaracji pozwoli jej to nieco śmielej odpowiedzieć na zarzuty Lewicy, która od dawna opowiada się za dopuszczalnością przerwania ciąży, że PO niczym w zasadzie nie różni się w tej sprawie od PiS. Więcej, stawia to PiS w roli fundamentalistów, którzy całkowicie odbierają kobietom wybór, i w kwestii aborcji spycha tę partię pod ścianę ekstremizmu. Na ile okaże się to skuteczne w odbudowanie PO jako partii wychodzącej poza swój twardy elektorat? Pewnie niewiele. Aborcja, choć ważna, nie jest tematem decydującym o wyniku wyborów. Niemniej ta deklaracja przesunie debatę publiczną bardziej w stronę wyboru kobiety niż zakazu państwa. A to już coś.