Super Express: Opozycja alarmuje, że partia rządząca podporządkowała sobie służby i wojsko, że dowódcy występują z ministrem na konferencjach prasowych, a policję angażuje się do stricte partyjnych wydarzeń. Pan podziela tę opinię?
Płk Andrzej Kruczyński: Myślę, że tak, coś jest na rzeczy. Od lat widzimy co się dzieje, a ja się tylko dziwię, że ci rasowi dowódcy dali się w coś takiego wmanewrować i wplątać. Oni mają określone pozycje, patrzą na nich ich podwładni, którzy z takich relacji z politykami pewnie wyciągają podobne wnioski. Wojsko było i powinno być apolityczne i tego się powinniśmy trzymać. Dopóki jednak nie wprowadzimy pewnych procedur i standardów postępowania, dopóki nie zapiszemy tego w dokumentach, dopóty będziemy lawirować. Bo zawsze się można wytłumaczyć, jedna, druga czy trzecia osoba znajdzie tysiąc powodów żeby udowodnić swoją rację i sens działania. Procedury nie mogą być stosowane uznaniowo.
- Hasło wyborcze PiS to „Bezpieczna przyszłość Polaków”. Czy jako obywatele możemy się dziś czuć bezpieczni?
- Myślę, że tak. Jesteśmy w NATO, w sojuszach, w pewnych strukturach od wielu lat. W różnych konfliktach pokazaliśmy się z naprawdę dobrej strony. (…) Jesteśmy państwem buforowym, oczy świata są na nas zwrócone i gdyby cokolwiek złego miało się wydarzyć, to dostaniemy jakimś rykoszetem w pierwszej kolejności. Ale nie powinniśmy do tego dopuścić. Musimy budować nasze siły, nasze struktury, ale oczywiście z tyłu głowy mamy wsparcie naszych sojuszników.
- Jesteśmy więc bezpieczni dzięki sojuszom, naszym partnerom, NATO, Stanom Zjednoczonym. Ale z drugiej strony ostatnie miesiące obfitowały w wiele „incydentów”, od zgubienia rakiety, białoruskiego balona, przez wystrzał z granatnika szefa policji, po poszukiwania zapalnika i niedzielną sytuację ze śmigłowcem Black Hawk. Jak więc jest z tym bezpieczeństwem obywateli, z jakością zarządzania armią i służbami?
- No, z tym oczywiście jest problem. Sprzęt mamy, w najbliższych miesiącach będzie przybywał najnowszy, ale tych nie kilka, a kilkanaście ostatnich wydarzeń nawet trudno komentować. Nic się w związku z nimi nie wydarzyło, winni nie ponieśli konsekwencji. Jeśli rasowy dowódca podpadł i wie, że to jest jego wina, to podaje się do dymisji. U nas takich standardów niestety nie ma… Defilada wyglądała cudownie, no i fajnie, bo to jest dobre i ciekawe, przyjemne dla jej obserwatorów, ale to jest bardzo upierdliwe dla żołnierzy. To nie sztuka paradować. Sytuację trzeba odwrócić, chodzi o to jak sprawni jesteśmy w praktyce.
- Jak?
- Ostatnie miesiące pokazują, że jest z tym słabo. Nie zauważamy rakiety, wybucha granatnik, coś wlatuje w naszą przestrzeń, a my nie potrafimy zareagować. Deklaracje nie zmienią rzeczywistości. Jeśli jednak na kluczowych stanowiskach będą odpowiednie osoby i to wszystko sobie poukładamy, to da się to wszystko spiąć w system, który naprawdę gwarantuje nam bezpieczeństwo. Oczywiście przy wsparciu naszych sojuszników, bo żaden kraj na świecie, a zwłaszcza w Europie, nie jest w stanie przeciwstawić się Federacji Rosyjskiej.
- A niedzielna sytuacja spod Ciechanowa, gdzie ściągnięty przez ministra Wąsika śmigłowiec Black Hawk zerwał linie wysokiego napięcia i spowodował panikę wśród uczestników pikniku? Do tego dochodzą informacje, że pilot był już wcześniej skazany za spowodowanie katastrofy, w której zginął jego drugi pilot. Co się dzieje z procedurami?
- Na szczęście nic się nie stało, ale mogło się stać. Jestem praktykiem, latam na śmigłowcach i wiem co to jest Black Hawk. To jest naprawdę potężna maszyna. Proszenie pilota by usiadł w takim terenie to jest „atrakcja” obarczona niesamowitym ryzykiem. Tam mogły być odłamki, drobiny szkła, tam mogły być ofiary! Cud, że się nic nie stało. Tam setki osób narażono na uszczerbek na zdrowiu. Jeśli nawet pilot dostał taki rozkaz czy zadanie to powinien to wnikliwie przeanalizować i zrobić rekonesans. To mogło się skończyć tragicznie, tak że nie robimy takich rzeczy.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka