Na czele oddziału policji, przy całkowitej bierności Straży Marszałkowskiej (która powinna strzec nietykalności posłów zwłaszcza na sali plenarnej i w gmachu Sejmu), wbiega na sejmowe korytarze. W ramach zachęty, wrzeszczy do policjantów: „Chłopcy, sku…syny komuniści przeszkadzają mówić Komendantowi. Wyrzucimy ich, za mną!”.
I tak się dzieje. Policaje wraz z przyszłym propagatorem „sławojek” wywalają z sejmowej sali komunistycznych posłów, przy czym w ferworze mylą się i zamiast dwóch komunistów zabierają jednego z ludowców oraz przedstawiciela mniejszości ukraińskiej.
Ta symboliczna scena mogła się rozegrać z dwóch powodów. Po pierwsze – bo znaczna część posłów i wyborców była zachwycona twardą ręką Marszałka i jego ludzi. Po drugie – bo komuniści, mówiąc najdelikatniej, nie cieszyli się przesadną sympatią, a w dodatku odegrali idealnie rolę, jaką wyznaczył im Piłsudski.
Nie chcę zabrzmieć jak panikarz, ale po ostatnich scenach na sejmowej sali mam wrażenie, że jesteśmy już blisko powtórzenia ekscesów sprzed 92 lat. Opozycja totalna zachowuje się dokładnie tak, jak mogliby tego oczekiwać rządzący. Policaje szarpią – na razie poza budynkiem Sejmu, ale wszystko przed nami – opozycyjnego wicemarszałka Sejmu, a opozycyjnej posłance, według jej relacji, łamią legitymację. Naczelnika witają wrogie okrzyki, a on sam w jakimś apoplektycznym widzie wbiega na mównicę poza porządkiem obrad i wygraża opozycji, że będzie siedzieć. Opozycja, nie Naczelnik.
Owszem, od literalnego powtórzenia atrakcji z czasów Sanacji jeszcze nas trochę dzieli, ale czy tak znów dużo? Jak robić Sanację 2.0, to na całego. Jak się to skończyło – wszyscy wiemy.