Tadeusz Płużański: PiS - temat zastępczy

2010-09-12 14:59

Otwierasz gazetę lub włączasz telewizję - wszędzie Jarosław Kaczyński. Słabo się robi. Od miesiąca, a nawet dłużej - od kwietniowej katastrofy w Smoleńsku scena polityczna i większość czołowych mediów żyje głównie PiS-em. Czy prezes szczerze się zmienił? Co powiedział i zrobił?

Więcej - czy miał prawo tak sformułować zdanie, tak postąpić? Czy prezes będzie dalej prezesem? Po co gada o samolotach, przecież się nie zna?! A gdy niemal nazajutrz po katastrofie rząd przesądził o winie pilotów, to co? Rząd się zna? Jemu wolno? A może Jarosław chce po prostu wyjaśnić przyczyny tragedii?

Ktoś mógłby powiedzieć - to bardzo miło, że wszyscy tak przejmują się jednym politykiem. I choć ważnym, to jednak tylko liderem największej opozycyjnej partii. Śmiem twierdzić, że to zainteresowanie nieszczere. To nie obudzone po Smoleńsku sumienie polityków i dziennikarzy, faktyczna przemiana moralna. Przyczyna jest inna - trzeba udowodnić wygodną dla siebie tezę, że PiS pod Jarosławem stacza się, że już na wieki czeka go najwyżej rola siermiężnej, przykurzonej kanapy.

Ale nie o PiS-ie miało być. Niezdrowa ekscytacja tą partią całkowicie przesłoniła realne problemy kraju. To, jak jest rządzony, modernizowany, jak wyrasta nam zapowiadana wymarzona druga Irlandia. Czasem można usłyszeć, że najlepiej w Europie poradziliśmy sobie z wielkim kryzysem. Czasem też, jak się głębiej poszuka, można przeczytać o planowanych podwyżkach: VAT, a co za tym idzie żywności, benzyny. Tylko dociekliwy zauważy dysonans. Bo skoro kryzysu nie ma, po co łatać budżet i podnosić podatki? Skoro jest tak świetnie, po co połajanki Tuska pod adresem prezesów OFE? Połajanki ŕ la Putin. Ale nawet kolejnych podróży miłości Donalda z małżonką tak bardzo się nie nagłaśnia, jak Jarosława.

A co z powodzią? Czy rząd i samorządy pomogły ludziom? Nie wiemy, bo temat przestał być ciekawy. Tylko z prywatnych relacji słychać, że miłością powodzian nie obdarzono. A tak generalnie - czy ktoś może mi powiedzieć, co właściwie koalicjanci zrobili przez niemal trzy lata. Raz na kilka miesięcy trochę się pokłócili, ale na ogół po cichu, nie przed kamerami. Coś więcej?

Pociągnijmy sprawę dalej: co się dzieje z Platformą? Niby oczywiste - ma rząd, prezydenta, marszałka Sejmu, a nawet Senatu. Za chwilę tzw. publiczną telewizję. Krótko mówiąc: monopol. Czy dziennikarze patrzą władzy na ręce? Niespecjalnie. Bo też nie ma tematu. Przecież oficjalnie wszyscy w PO się kochają. Tymczasem jedynie miłościwą partią targają już nie tylko problemy wewnętrzne, ale też brutalna walka o władzę, i to na wielu frontach: Tusk vs. Schetyna, Schetyna vs. Palikot (czytaj Komorowski). Co jakiś czas PO wstawi do mediów swój głos rozsądku - niewiele znaczący, ale aksamitny, czyli Jarosława Gowina. Konflikty przykryte, dziennikarze zachwyceni.

A co robi nowy prezydent? Z kimś się spotkał, był gdzieś za granicą, a częściej w swojej Budzie Ruskiej. Najgłośniejszą, a na pewno najbardziej śmierdzącą akcją tej prezydentury był zamach łajnem na tablicę przy Pałacu Prezydenckim. I aż chciałoby się powiedzieć - jaki prezydent, taki zamach. Co Komorowski mówi albo jak stąpa? Śp. Lech Kaczyński był przy nim sarenką, ale to on przecież uosabiał obciach.

Zamiast dokonań rządu i prezydenta mamy wysyp tematów zastępczych - oczywiście przypisywanych PiS, a jak PiS, to Kaczyńskiemu: krzyż (chyba najcelniej ujął konflikt JKM - gdyby władzy naprawdę zależało, już dawno skutecznie pogoniłaby spod Pałacu grupkę "obrońców"), nieprzypadkowy spór podczas obchodów 30-lecia Solidarności. Żałosne roztrząsanie, czy Lech Kaczyński był w stoczni godzinę, czy dłużej i co właściwie tam robił - przy okazji okazało się, że nie był takim złym człowiekiem, a nawet prezydentem, bo kwintesencją zła jest teraz jego brat. Ale Lech już nie żyje, więc nikomu nie przeszkadza. A kto niszczy jego mit? Oczywiście Jarosław. Bardziej absurdalnej przewrotki dawno nie słyszałem. Jeszcze odnośnie rocznicowego zjazdu: opluli dzisiejszy związek ci, którzy ostatecznie zlikwidowali polskie stocznie; do tego spytali - z miłością oczywiście - dlaczego "S" liczy teraz milion, zamiast dziesięciu milionów. Nie wiedzą, czy niewiedzę udają? Nie było np. stanu wojennego, który mocno przetrzebił szeregi?

W jednym zgoda - PiS daje pretekst. Pierze brudy w mediach, a przecież to wewnętrzna sprawa partii, którą nikomu nie powinno się zaprzątać głowy. Tu trzeba brać przykład z Platformy. Ale w Polsce i polskiej polityce dzieje się tyle rzeczy - ciekawych, a często przerażających, że ograniczanie przekazu do jednej partii po prostu obraża inteligencję.