iS od swojego zarania nie może pogodzić się z istnieniem krytycznych wobec niego mediów. Tendencja ta wzrosła jeszcze w ostatnich latach, kiedy najpierw zwasalizował prawicowe media, czyniąc je posłusznym narzędziem partyjnej propagandy, a potem czyniąc media publiczne partyjną przybudówką. Politycy PiS rozbestwili się, mając do dyspozycji nie dziennikarzy, ale podstawki pod mikrofon, którzy bezkrytycznie przyjmują wszystko, co na uszy nawijają, a do tego bronią nawet najgłupszych pomysłów partii z uporem godnym lepszej sprawy. To ideał PiS – z niczego tłumaczyć się nie muszą i zawsze mogą liczyć na hunwejbińskich propagandystów, przekonujących, że PiS tworzy najlepszy z możliwych światów.
Tyle, że na drodze Nowogrodzkiej do realizacji swojej idealnej wizji mediów, stoi jeszcze mnóstwo podmiotów krytycznych wobec partii rządzącej, bezlitośnie tropiących wszelkie i coraz powszechniejsze patologie tej władzy. Jak wyglądałaby debata publiczna w Polsce, gdyby nie istniały, mogliśmy przekonać się w tym tygodniu, kiedy media nadawały czarne ekrany zamiast efektów swojej pracy. I wielu polityków PiS, i wcale liczne grono klakierów piało z zachwytu, ponieważ nie wszystkie niezależne od Nowogrodzkiej media zwyczajnie zamilkły. „Tak mogłoby być na co dzień” - przekonywali, co miało być wyrazem ich dość siermiężnego poczucia humoru, ale zdradzało przede wszystkim ich mroczne namiętności: rynek medialny z jedyną słuszną linią, ustalaną na Nowogrodzkiej. Z tych namiętności zrezygnować nie mają zamiaru, więc za chwilę możemy się spodziewać kolejnych prób pacyfikacji krnąbrnych mediów, które nie doceniają dziejowej misji PiS, dostrzegając w tej partii przede wszystkim wszechobecne wynaturzenia i dewiacje.