"Super Express": - Jarosław Kaczyński zapowiedział wprowadzenie kadencyjności na stanowiskach burmistrzów i prezydentów miast. Dobry pomysł?
Dr Jarosław Flis: - Warto podkręcić konkurencyjność w samorządach, ale to nie działa tak prosto, że komuś się zakaże i zrobione. Mam zresztą jednoznacznie negatywną opinię o tym pomyśle. Po pierwsze, to naruszenie dobrej strony demokracji, że sprawujący władzę boją się przegrać wybory. Czyli jednak liczą się z wyborcami. Nie chciałbym mieszkać w mieście, w którym rządzący nie boi się przegrać wyborów. Jedna z badaczek robiła takie wywiady z samorządowcami i jeden z wójtów ujął to tak: "Jak będę wiedział, że to moja ostatnia kadencja, to będę robił, co chcę".
- W przypadku prezydenta USA ładnie mówi się o tym, że pierwszą kadencję ma, by wygrać drugą, a drugą - by przejść do historii.
- No tak, ale z całym szacunkiem, ilu burmistrzów np. Myślenic odznaczyło się tak w historii? Po drugie, w przeciwieństwie do prezydenta USA czy Polski, taki burmistrz nie ma po tej drugiej kadencji zapewnionej dożywotniej pensji.
- No jeszcze czego!
- Właśnie. I o czym taki burmistrz będzie w tej drugiej kadencji myślał, wiedząc, że trzeciej kadencji już nie będzie? Obawiam się, że o tym, gdzie będzie pracował. I jak zawczasu zadbać o tego pracodawcę. I jest jeszcze jedno. Prezydenci kraju nie mają zastępców, a burmistrzowie mają.
- To coś zmienia?
- Jak się jest Putinem, to niczego, bo wymyśla się na jedną kadencję Miedwiediewa. W innej sytuacji zmienia sporo. Prezydenci miast mają często zastępców, którzy są ich przyjaciółmi lub zaufanymi współpracownikami. Są z jednej kliki. I mogą formalnie nie kandydować, ale wypromować swoich następców.
- Często się to zdarza?
- Dość często. Weźmy Katowice, gdzie prezydent namaścił na następcę wiceprezydenta. I ten, kiedy wygrał, mianował byłego prezydenta swoim doradcą. Po prostu ktoś inny chodzi na dożynki i zawody strażackie. Nie wiem też, czy sami posłowie będą palić się do ograniczenia kadencji w samorządach.
- Dlaczego?
- Pomysł kadencyjności pojawił się wiele lat temu, za rządów PO, kiedy byłem doradcą komisji sejmowej. Szukając pozytywnych stron, wymieniłem taką, że wójtowie i burmistrzowie po drugiej kadencji będą świetnymi kandydatami na posłów. I to podniesienie konkurencyjności w walce o miejsca w parlamencie jest dobre.
- Rozumiem, że zachwytu nie było.
- Oczy posłów, gdy usłyszeli ten argument, to był naprawdę niezapomniany widok.
- Prezes PiS stwierdził też, że "nie chcę, by w wyborach kandydowały osoby pozornie wyznające ideały naszej partii" i zapowiedział powołanie specjalnej struktury.
- Tak, słyszałem o tym pomyśle...
- Co to za struktura? To będzie okazja do oczyszczenia PiS? Jakieś grono będzie mierzyło zawartość PiS w PiS?
- To ryzykowne. PiS wypadał w wyborach samorządowych słabiej niż w ogólnopolskich nie dlatego, że niewystarczająco troszczył się o swoją ideowość. Wręcz przeciwnie, właśnie dlatego, że troszczył się o tę spójność za bardzo. W wyborach samorządowych talent do robienia sobie wrogów jest dużo bardziej szkodliwy niż w tych do parlamentu. Takiej ścieżki próbowała już PO...
- Kiedy?
- W 2010 roku, po wygraniu wyborów prezydenckich, Platforma też uwierzyła, że w polityce wymiata tak, że każdy jej pomysł przejdzie i zadziała. Złożyła wtedy wszystkim samorządowcom ofertę, że albo wystartują pod jej szyldem, albo mogą spadać, a ona wystawi konkurencję i pokaże swoją siłę.
- Nie pokazała?
- W wielu miejscach odbili się od ściany bardzo boleśnie. W Bielsku-Białej doszło nawet do tragedii. Szef klubu PO był przyjacielem prezydenta miasta, który nie zgodził się na taki dyktat, musiał wystawiać kandydata przeciwko niemu, zmarł na zawał serca. Ponura historia. PiS wydaje się kroczyć w przyspieszonym tempie dawną ścieżką PO. Platforma po tym ciosie już tego nie powtarzała, odrobiła lekcję pokory. PiS widocznie jest jeszcze przed swoją.
Zobacz też: Kijowski trafi do więzienia za alimenty?