Piotr Zychowicz

i

Autor: archiwum se.pl

Piotr Zychowicz: Jestem wyznawcą kultu Powstania

2013-08-10 4:00

Krytycy wyostrzają moje tezy - mówi Piotr Zychowicz

"Super Express": - Pańską książkę "Obłęd 44" krytycy opisują jako "Obłęd Zychowicza"... Może to nie obłęd, ale strategia skandalisty, który sprzeda więcej książek?

Piotr Zychowicz: - No i co ja mam na to odpowiedzieć?

- To, że pana poprzednia książka "Pakt Ribbentrop-Beck" sprzedała się w nakładzie ponad 40 tysięcy, więc to dobra strategia?

- Każdy autor ma nadzieję, że dotrze do jak największego grona odbiorców. Nie zgodzę się jednak, że napisałem ją dla skandalu. Po prostu wzbudziła skrajne emocje, gdyż idzie wbrew utartym od lat przekonaniom.

- Tezy nie są nowe. Głoszono je np. na emigracji czy w PRL, gdzie książki przeciwko przywódcom powstania miały setki tysięcy nakładu...

- Z porównaniami z PRL-em trafił pan jak kulą w płot. Moja książka jest bardzo antykomunistyczna i krytykuje przywódców powstania i AK z zupełnie innych pozycji. Chcę wypełnić lukę pomiędzy podejściem "Gazety Wyborczej" odzierającej nas ze świętości a tym, że do naszych przywódców należy podchodzić bezkrytycznie. Czuję się spadkobiercą myśli konserwatywnej i tych, którzy krytycznie oceniali decyzje polskich polityków podczas II wojny światowej. Ich głos został w III RP nieco zapomniany.

- Sprzeciw budzi nie tyle krytyka przywódców, ile forma. Pan sugeruje, że ci, którzy nie mieli racji, byli idiotami, zdrajcami, agentami... Nie za łatwo to panu przychodzi?

- Nie używam takich słów wobec przywódców. Krytycy wyostrzają tezy z mojej książki. Ustawiają mnie na znacznie skrajniejszej pozycji, niż jestem, żeby łatwiej we mnie bić. Choć przyznam, że książka jest publicystyką pisaną ostrym językiem.

- Jak zatem określa pan przywódców powstania?

- Decyzja o wybuchu powstania nie była jednogłośna. Stronnictwo w komendzie głównej AK przeciwne, kierowane przez płk Bokszczanina nazwałbym realistami. Zaś tych, którzy parli ku powstaniu, nie oglądając się na olbrzymią przewagę przeciwnika, jak płk Okulicki, ludźmi nieodpowiedzialnymi.

- Łatwo po 70 latach wieszać psy na tych, którzy się mylili, podpierając się opiniami tych, którzy mieli rację?

- Już w pytaniu jest zawarta odpowiedź. To nie jest tak, że siadłem 70 lat po wojnie i wymądrzam się, mając pełen obraz sytuacji. Już przed powstaniem byli ludzie, którzy dobrze wiedzieli, czym to się może skończyć. Tacy jak gen. Sosnkowski, gen. Anders, NSZ i wielu innych. I przyznaję rację tym, którzy ją po prostu mieli.

- Ostro oskarżając tych, którzy racji nie mieli.

- Trudno Polakowi pisać spokojnie o tak potwornej klęsce i ludziach, których błędy tyle kosztowały. Płk Bokszczanin podkreślał, że w wymiarze wojskowym młodzi chłopcy z gołymi rękami nie pokonają niemieckich świetnie uzbrojonych weteranów. W wymiarze politycznym, że Sowieci będą spokojnie obserwowali, jak Stalin łapskami Hitlera wyrżnie powstańców.

- I chwała Bokszczaninowi za to. W czasie wojny wielu Żydów przestrzegano, że jadą do obozów na śmierć. Większość nie wierzyła. Posiłkując się opiniami tych, którzy wtedy mieli rację, napisałby pan książkę o nieodpowiedzialnych przywódcach społeczności żydowskiej?

- To zupełnie różne sprawy. Zestawienie Żyda jadącego do obozu koncentracyjnego mającego nadzieję, że komory gazowe to plotki, z zawodowymi wojskowymi, którzy podejmują decyzję sztabową, jest niestosowne. Oficerowie mają obowiązek rozważyć na chłodno każdą akcję, logicznie analizować.

- Myślą przewodnią książki jest stwierdzenie, że tylko zwycięstwa mają sens, a porażki są niczym więcej niż porażkami.

- Można tak to ująć. Sprzeciwiam się gloryfikowania błędów i klęsk. Apologeci powstania wymyślają różne niesamowite i szkodliwe koncepcje, każąc nam wierzyć, że to było zwycięstwo moralne. Jeszcze kilka takich "zwycięstw" jak powstanie i Polacy znikną z powierzchni ziemi.

- Prezydent Lech Kaczyński oceniał powstanie inaczej niż pan. Może i on pustoszył umysły Polaków?

- Muzeum Powstania Warszawskiego jest ważną inwestycją, robi gigantyczne wrażenie. Oddaję prezydentowi Kaczyńskiemu za to szacunek. I interpretuję muzeum jako świątynię bohaterstwa tych młodych żołnierzy AK.

- Lech Kaczyński interpretował to chyba nieco szerzej. Mówił, że "Powstanie było decyzją tyleż tragiczną, co w tamtej sytuacji niezbędną. Było oczywiste, że albo Warszawa zostanie opanowana przez Polaków, albo żadnych szans na utrzymanie niepodległości nie ma". Według tez pańskiej książki opinie prezydenta były szkodliwe...

- Nie szkodliwe, tylko inne!

- Dobrze, wróćmy zatem do przewodniej idei. Skoro zwycięstwa są zwycięstwami, to jak ocenić bitwę pod Monte Cassino? Też przed nią przestrzegano...

- Tak, Sosnkowski uważał, że gen. Anders zrobił lekkomyślnie, godząc się na szturm góry z ruinami klasztoru.

- Anders był nieodpowiedzialny?

- Ludzie zachowują się różnie w różnych sytuacjach. Szturmowano górę w maju. Po oddaniu przez Churchilla, oficjalnie, połowy Polski z Wilnem i Lwowem Stalinowi. Posyłanie chłopaków z Kresów do tego szturmu, po tym jak Anglicy nas zdradzili, było niepotrzebnym szafowaniem krwią. I to podkreślał gen. Sosnkowski.

- Przecież to było zwycięstwo. Pan twierdzi, że zwycięstwo jest po prostu zwycięstwem...

- To prawda, ale musi prowadzić do jakiegoś większego celu. Tysiąc zabitych po mowie Churchilla nie miało sensu. Nie jestem doktrynerem. Wydarzenia historyczne należy rozpatrywać pod kątem strat i zysków. Powstanie Warszawskie było zaś klęską w wymiarze militarnym i narodowym.

- Czyli tragedie nie mogą mieć pozytywnego wpływu np. na świadomość narodową? Być takim właśnie mitem, który scala?

- To nie jest ze sobą sprzeczne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że wpływ mitu powstania na Polaków nie jest pozytywny. To zainteresowanie, młodzi ludzie i ich duma z powstańców. Trzeba podkreślić, że nie warto było poświęcać stolicy i życia ludzi. Jestem wyznawcą kultu Powstania Warszawskiego.

- To zdanie na pewno wielu zdziwi.

- Jestem wyznawcą tej wspaniałej legendy, tylko inaczej ją interpretuję. Dla mnie nie tworzą jej gen. Okulicki i dowódcy, ale dziewczęta i chłopcy, którzy wykazali się niespotykanym heroizmem. Oddaję im hołd. Nie powinno to jednak blokować debaty o wybuchu powstania.

- Rotmistrz Witold Pilecki, ochotnik do Auschwitz, żołnierz podziemia. Zgodnie z pańskim rozumowaniem był nieodpowiedzialny?

- Rotmistrz Pilecki jest bohaterem, któremu należy się hołd.

- Zgodnie z pańską logiką był oficerem, który ryzykował życie podwładnych w sprawie beznadziejnej. Nie mógł wygrać z Sowietami.

- Rotmistrz był jednym z Żołnierzy Wyklętych i oni rzeczywiście z potęgą sowiecką wygrać nie mogli...

- Zatem jak należy go nazwać? Może jakoś dosadnie?

- Nie, tu nie ma żadnych doktryn. Młodzi ludzie, którzy szli do lasu w 1946-47 roku, często byli tam wypychani przez komunistów. I nie mieli żadnego wyboru. Mogli walczyć albo dostać kulę w kazamatach UB. To był jednak inny dylemat niż u dowódców powstania. Oni zadecydowali o życiu tysięcy cywilów.

- Pilecki mógł zostać na Zachodzie i przeczekać, nie narażając podwładnych. Wybrał walkę bez szans. Powstanie kiedyś książka "Obłęd Pileckiego", "Obłęd Żołnierzy Wyklętych"?

- Nie, protestuję! To są zupełnie różne sytuacje. Dowódca oddziału miał grupę dorosłych ludzi, którzy woleli zginąć w walce niż w lochu UB. To zasługuje na najwyższy szacunek, tak jak zwykli powstańcy. "Obłęd 44" odnosi się do dowódców AK, którzy przy akcji "Burza" przyjęli założenie, że do Polski wkroczyli "sojusznicy naszych sojuszników", a nie wrogowie. I to zakończyło się katastrofą. I do decyzji o powstaniu, które było rzuceniem wojska na pewną klęskę.

Piotr Zychowicz

Autor książki "Obłęd 44", z-ca red. nacz. "Do Rzeczy"