"Super Express": - Co pana najbardziej uderzyło w liście Jarosława Kaczyńskiego do członków partii?
Piotr Zaremba: - Próba rozliczenia się z własnymi błędami. Podejmuje wątek niezręczności, jakie pojawiły się w ostatnim tygodniu przed wyborami. Choć używa formy bezosobowej, to chyba najdalej posunięta powyborcza samokrytyka lidera PiS. Dotąd bił się tylko w cudze piersi. Jest więc postęp, ale oczywiście nie znajdziemy w liście pełnego katalogu błędów. Te najbardziej niewygodne pomija.
- Powinien wziąć na siebie więcej winy?
- Pamiętajmy, że PiS to on. Wszelka dyskusja o linii i przekazie partii to dyskusja o decyzjach Kaczyńskiego. Również ciągłe zmiany wizerunkowe to jego wybory. Ale nie chodzi nawet o to, by się bił w piersi. W liście brak refleksji o tym, jaką partią chce być PiS, do kogo adresuje swój przekaz, jak chce walczyć o nowych wyborców. Nie dowiemy się, dlaczego od 2005 roku stale - z wyjątkiem wyborów prezydenckich - gubi tak wielu wyborców.
- Obwinia o to media.
- I w dużym stopniu ma rację. Ale tym bardziej, w sytuacji tak silnej presji zewnętrznej, powinien dbać o stabilność linii. To jego stały problem. Zwykle po wyborach pracowicie utwardza swój wizerunek z myślą o najwierniejszych zwolennikach, a niedługo przed następnymi usiłuje go na gwałt zmiękczać. Ostatnio przybrało to wyjątkowo drastyczną formę, bo zaraz po wyborach prezydenckich mieliśmy parlamentarne. Wyborcy nie nadążali za jego woltami.
- Porażki wyborcze tłumaczy syndromem z lat 90., gdy ambicje członków partii działały na nią destrukcyjnie. To słuszna diagnoza?
- Poniekąd. Zbyt często ludzie odchodzili od niego pod wpływem miraży. W liście Kaczyński czyni ziobrystom zarzut z tego powodu. Sprawny lider stara się trzymać takie ambicje na uwięzi, ale też grać na nich. Kaczyńskiemu, wizjonerowi, gdy chodzi o model państwa, brakuje intuicji w stosunkach z ludźmi. Cudze ambicje traktuje w kategoriach zagrożenia - mówię to ze świadomością faktu, że Ziobro i zwłaszcza Kurski to polityczne "drapieżniki". Może jednak, gdyby w relacjach osobistych traktował Ziobrę bardziej partnersko, nie doszłoby do tak łatwego rozłamu? Pamiętajmy też, że żaden lider nie jest wieczny i musi szukać następcy.
- Donald Tusk nie ma tych wszystkich problemów, a jest niekwestionowanym liderem PO. Może Kaczyński jest po prostu zbyt zaborczy wobec swej partii?
- Naturalnie, uważa PiS za swoje autorskie dzieło. Centralizacja władzy prezesa, mała samodzielność organizacji regionalnych były racjonalne w zderzeniu z rozdrobnieniem prawicy z lat 90. Ale dziś PiS jest na tyle dojrzałą partią, że można sobie pozwolić na większą samodzielność ciał kolegialnych, i nawet ludzi. Tusk to ciągle bardziej menedżer partii, choć mam wrażenie, że zbliża się do statusu, jaki ma Kaczyński - jedynego jej właściciela. Ale on wygrywa wybory, wtedy łatwiej trzymać wszystkich w kupie.
Piotr Zaremba
Publicysta "Rzeczpospolitej"