"Super Express": - Mamy środek kampanii wyborczej, a liderzy głównych partii poza Donaldem Tuskiem nie chcą iść na debatę do telewizji publicznej, na dodatek prowadzonej przez dziennikarza roku, Tomasza Lisa. Dlaczego?
Piotr Zaremba: - Taka debata ma sens wtedy, gdy moderator, który znacząco wpływa na jej przebieg i wynik, gwarantuje przezroczystość światopoglądową i względny obiektywizm.
- Jak pod tym kątem wypada Tomasz Lis?
- Jest czynnym komentatorem i redaktorem naczelnym pisma o bardzo wyrazistej opcji. W swych agresywnych edytorialach nie ukrywa własnych sympatii i antypatii. Zwłaszcza tych drugich. Nie jest on bowiem klasycznym przykładem dziennikarza proplatformerskiego i czasem zdarza mu się formułować wobec tej partii różne zarzuty. Jest natomiast przedstawicielem bardzo szerokiego w Polsce nurtu antypisowskiego.
- Ale jak w jego programach przejawia się ten "antypisizm"?
- Manifestuje go na różne sposoby, np. poprzez dobór tematów. Sprawa awantury o krzyż była tam maglowana nawet wtedy, gdy już go usunięto sprzed Pałacu. Mimo to demonizowano obrońców krzyża, żeby wytworzyć poczucie zagrożenia "ciemnogrodem". Stronniczość Lisa objawia się też w doborze gości. Mniej lub bardziej subtelnie, jak np. wtedy, gdy do dyskusji o Jedwabnem zaprosił dwóch polityków PiS i dwóch "bezinteresownych" artystów. Co więcej, Lis tak formułuje pytania, by jednym gościom okazać aprobatę, a innych wyprowadzić z równowagi, wyśmiać czy pouczyć.
- Stronniczość na poziomie doboru tematów, gości i pytań widać też np. u Jana Pospieszalskiego.
- To prawda, choć w łagodniejszej postaci. Ponieważ obaj robią autorskie, wyraziste programy, muszą zapłacić za to pewną cenę. Żaden nie jest dobrym kandydatem do prowadzenia debat.
- Ale liderom SLD i PSL Tomasz Lis już tak nie zagraża...
- Na pewno mniej. Gdyby jednak posłuchać jego wypowiedzi w piątkowej audycji Jacka Żakowskiego w TOK FM, to byśmy łatwo znaleźli dużo krytyki i kpin z Pawlaka i Napieralskiego. Pamiętam też, jak Lis przed wyborami do Parlamentu Europejskiego robił dla swojego programu materiał o znajomości języków obcych u polityków PiS i PSL. Pytany potem oświadczył z nieskrywanym śmiechem na twarzy, że niestety, żadnego z posłów tych partii nie mógł zastać. Intencja była oczywista - obie partie są obciachowe i antyeuropejskie. Czy twórca takiego materiału jest dobrym moderatorem debaty międzypartyjnej?
- A może w ogóle nie mamy w Polsce takich bezstronnych moderatorów?
- Z tym rzeczywiście jest pewien kłopot. I to zarówno w mediach publicznych, jak i prywatnych. Jednak nawet na tle tych dość stronniczych dziennikarzy Tomasz Lis się wyróżnia. Choć jako dziennikarz miał kiedyś inny status. W czasach kierowania "Faktami" w TVN był bardziej "przezroczysty".
- Z czego to wynika, że prowadzący nie umieją w trakcie debaty utrzymać swych poglądów na wodzy?
- To pochodna kilku rzeczy. Zwłaszcza ostrej polaryzacji politycznej, która w ostatnich latach dotknęła chyba nas wszystkich. W jakiejś mierze to także pochodna zaangażowania w politykę samych stacji telewizyjnych. Powiedzmy sobie szczerze - TVN i Polsat sprzyjają mniej lub bardziej Platformie. Podobnie TVP, choć jeszcze niedawno była zaangażowana po stronie PiS i SLD. W rezultacie dziennikarze telewizyjni nabrali ambicji uprawiania "publicystyki".
- Czy to znaczy, że w naszej przestrzeni medialnej nie ma miejsca na uczciwą debatę?
- Można sobie wyobrazić różne formuły dyskusji, np. taką, w której rola moderatora jest ograniczona - zadaje pytanie, a potem już tylko pilnuje czasu i w niewielkim stopniu ingeruje w przebieg debaty. Inną formułą jest swoisty parytet. Gdy w debacie ścierają się dwaj politycy, to bierze się dwóch prowadzących, z których każdy sympatyzuje z jednym z nich i na zmianę zadają pytania. To wcale nie jest takie trudne. Choć obawiam się, że dla Lisa może być. On się uważa za kogoś ważniejszego od polityków i ma do nich dość protekcjonalny stosunek.
Piotr Zaremba
Publicysta "Rzeczpospolitej"