"Super Express": - Premier Tusk rozpoczął wczoraj serię spotkań z czołowymi politykami europejskimi, w czasie których ma walczyć o jak największe pieniądze z nowego budżetu unijnego. Jak pan ocenia jego szanse na sukces?
Dr Piotr Wawrzyk: - Na pewno mamy do czynienia z nietypowym działaniem ze strony premiera. Do tej pory kwestie budżetu unijnego były odsuwane na bok przez naszą dyplomację i nie byliśmy świadkami tak intensywnej ofensywy z jej strony. Niemniej pozostaje pytanie o skuteczność takiej ofensywy.
- Pan jest optymistą?
- Cóż, można mieć co do tej skuteczność sporo wątpliwości. Na użytek polityki krajowej premier chciał się pokazać jako ten, który jest w stanie wynegocjować więcej niż obiecywał w kampanii wyborczej. Ostatnio mówił w Sejmie o 400 mld zł, które Polska miałaby od Unii dostać. Ta suma oznacza de facto albo zgodę na cięcia w budżecie zaproponowanym przez Komisję Europejską, a dotyczącym wspólnej polityki rolnej, albo cięcia w polityce spójności.
- Trzeba tu wyjaśnić, że te 400 mld to suma Funduszy Spójności i pieniędzy na rolnictwo, a nie jedynie środki z tego pierwszego źródła, jak się powszechnie uważa. Jeśli mówić o tych dwóch formach wsparcia, wcześniejsze obietnice Donalda Tuska zakładały 480 mld.
- No właśnie. Premier wprowadził w ten sposób w błąd opinię publiczną i przede wszystkim posłów. W związku z tym osłabił swoją pozycję negocjacyjną, ponieważ jego wystąpienie było na pewno bacznie obserwowane w krajach, z którymi w najbliższych dniach będzie prowadził rozmowy. Można więc zapytać, po co te rozmowy, skoro Polska sama zgodziła się na kapitulację, odstępując od swoich wcześniejszych koncepcji negocjacyjnych.
- Nie wiem, czy pan się ze mną zgodzi, ale widzę w tych rozmowach jedynie wizerunkową zagrywkę - oto pojechał walczyć jak lew i nawet jeśli wróci na tarczy, będzie mógł powiedzieć, że nie dał się do końca.
- Oczywiście, że to jedynie PR-owska sztuczka, która ma usprawiedliwić porażkę negocjacyjną. Tu pojawia się moja kolejna wątpliwość - po co premier obiecywał coś, czego nie mógł dotrzymać. Nawet jeśli przyjąć by te 300 mld na politykę spójności, to wielu ekspertów mówiło, i komisarz Lewandowski na pewno zdawał sobie z tego sprawę, że nawet ta kwota jest nie do osiągnięcia. Bazowano na tym, że zostanie zaakceptowany projekt budżetu przedstawiony przez KE.
- To chyba niezła podstawa.
- No tak, ale pamiętajmy, że jeszcze nigdy żadna perspektywa budżetowa nie została przyjęta w kształcie przedstawionym przez KE. Wiadomo więc było, że cięcia będą. Chodziło tylko o to, żeby na użytek kampanii wyborczej pokazać, jacy jesteśmy skuteczni.
- Ale premier do dziś idzie w zaparte i nie przyznaje, że żaden z krajów, które do unijnej kasy wpłacają więcej, niż z niej wyjmują, nie kwapi się do zwiększania unijnego budżetu.
- W ostatnich tygodniach mamy do czynienia z jeszcze większym zaostrzeniem stanowiska tych krajów i zapowiedziami jeszcze większych cięć, niż do tej pory zakładano. Jeszcze niedawno Niemcy mówili, że chcą oszczędności rzędu 50-100 mld euro, a po rozmowach z Davidem Cameronem kanclerz Merkel chce już obciąć budżet o 150 mld. Zbliżamy się więc do propozycji brytyjskiej cięć w budżecie, czyli tej, jak nam to przedstawiano, izolowanej w Europie. Wygląda więc na to, że wbrew temu, co się mówiło, Wielka Brytania ma większe przebicie niż Polska i premier Tusk.
- To chyba nie powinno nas dziwić.
- Oczywiście, że nie. Dla Niemiec czy Francji Wielka Brytania jest ważniejszym partnerem. Mając do wyboru racje Warszawy czy Londynu, największe kraje UE, a za nimi pozostałe, wybiorą stronę brytyjską.
Dr Piotr Wawrzyk
Zastępca kierownika Katedry Europeistyki UW