"Super Express": - Jak pan ocenia przyczyny katastrofy z perspektywy czasu? Strona rosyjska mówi o winie po stronie polskiej, nasi eksperci zwracają uwagę na pominięcie w raporcie problemów po stronie Rosji...
Płk pilot Piotr Łukaszewicz: - Bezpośrednią przyczyną katastrofy było zderzenie z ziemią w warunkach poniżej minimalnych, niepozwalających na podjęcie decyzji o bezpiecznym lądowaniu. I była to decyzja polskiego dowódcy samolotu, który nie przerwał lądowania przy wysokości decyzyjnej. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że pewne zaniechania ze strony rosyjskich służb na lotnisku przyczyniły się do tej tragedii.
- Raport komisji MAK nie bierze tego pod uwagę. Zbulwersował już wielu ekspertów i polityków w Polsce. Nawet tych spolegliwych.
- Uwagi polskiej strony powinny być do tego raportu załączone. I uważny czytelnik będzie mógł dostrzec te rozbieżności. Abstrahując od tego raportu, musimy pamiętać, że MAK jest komisją lotnictwa cywilnego. W jej skład wchodzą przedstawiciele kilku krajów dawnego ZSRR. I MAK ma ograniczony dostęp do informacji rosyjskiego lotnictwa wojskowego. Prezydencki samolot lądował na lotnisku wojskowym. I współpraca rosyjskiej armii z komisją nie wynika z przepisów. Obejmuje tylko to, czego dotyczy dobra wola wojskowych. Nie akceptuję tego, ale nie jest dla mnie zaskoczeniem, że rosyjscy wojskowi próbują ukryć bądź przemilczeć niewygodne dla nich fakty, zamiatając je pod dywan.
- O jakie fakty może chodzić? O problemy na tzw. wieży na lotnisku?
- Jest ich wiele. Dotyczą także działań i zaniechań strony rosyjskiej, tego, co się działo na lotnisku i w służbach... W przypadku wieży w Smoleńsku mieliśmy kierownika lotów i nawigatora naprowadzania. Pułkownik z majorem, kompetentni wojskowi. I nagle postawiono im nad głową kogoś, kto kontroluje ich pracę. Obydwaj, jak i załoga, popełnili ten sam błąd. Oceniając możliwość lądowania pod kątem trzech prostych kryteriów: wyposażenia samolotu, lotniska i kompetencji załogi, mogli zabronić albo zezwolić na lądowanie. Nie zabronili. I w takim momencie ta dodatkowa osoba zaczęła wydzwaniać do kogoś i pytać, czy choć nie ma pogody, to może jednak pozwolić na lądowanie... Podobną rolę w kabinie załogi odegrała osoba dowódcy sił powietrznych.
- Według płk. Edmunda Klicha, niezależnie od pominięcia winy strony rosyjskiej, winne są problemy pokutujące w polskim lotnictwie od lat 80. Mówi, że procedury mamy dobre, ale wojskowi ich nie przestrzegają. Dowódcy to tolerują?
- Zdarzało się, że załogi podejmowały decyzje o lądowaniu w warunkach poniżej minimalnych. Działały więc świadomie w ten sam sposób, jak piloci z prezydenckiego Tu-154. Wiem przynajmniej o kilku takich wypadkach. Natomiast nie słyszałem, by dowódca załogi, przełożeni czy służby kierowania lotami ponosiły konsekwencje z powodu naruszenia przepisów.
- Według płk. Edmunda Klicha zestaw 34 zaleceń, które miano wprowadzić po katastrofie CASY, zbagatelizowano. Szef MON minister Bogdan Klich był podobno zdumiony, że ma raport z wprowadzania tych zaleceń, ale zostały one tylko odfajkowane...
- Cóż, różnica między wprowadzaniem zmian a pisaniem o owym wprowadzaniu jest istotnym problemem nie tylko armii, ale także innych instytucji publicznych w Polsce. Raporty o wykonaniu określonej liczby godzin szkoleń nie oznaczają, że ich rezultatem była zmiana nawyków i zachowania w wojsku.
Płk pilot Piotr Łukaszewicz
Ekspert ds. lotnictwa, były szef szkolenia pilotów