Piotr Semka: Kanclerz Merkel dobrą ciocią Steinbach

2010-09-14 16:30

Przewodnicząca Związku Wypędzonych, Erika Steinbach tworzy własna wersję historii. - Niedługo usłyszymy, że wojna zaczęła się od polskiego ataku na radiostację w Gliwicach - mówi specjalnie dla "Super Expressu" Piotr Semka. - O końcu jej kariery słyszę już długo. Wprawdzie powoli schodzi ze sceny, ale zastanówmy się, dlaczego taka osoba mogła być tyle lat tolerowana?

"Super Express": - Większość niemieckich polityków zszokowała ostatnia wypowiedź przewodniczącej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach, wygłoszona na zamkniętym posiedzeniu partii chadeckich. Według niej Polacy jako pierwsi, bo już w marcu 1939 roku, mobilizowali się do wojny z Niemcami.

Piotr Semka: - Mnie te słowa nie szokują. Steinbach jest głęboko przekonana, że Polacy chcieli wywołać wojnę z Niemcami i wcześniej długo snuli plany wyrzucenia Niemców za Odrę. Zazwyczaj równoważy swoje wypowiedzi - tak jak i teraz - wyświechtaną formułką: "Ale to oczywiście nie tłumaczy zbrodni Hitlera...". Już się do tego przyzwyczailiśmy - znamy Steinbach co najmniej od 12 lat. Jednak jej ostatnie słowa są wyjątkowo nienawistne. W marcu 1939 roku Polska mobilizowała się do wojny, bo Niemcy wkroczyli do Pragi i zajęli Czechy. Propaganda niemiecka głosiła wtedy, że Niemcy wyzwalają Czechów, a za chwilę wyzwolą Niemców cierpiących niedolę pod polską władzą na Górnym Śląsku, w Wielkopolsce i na Pomorzu. Jeden mały krok i Steinbach stwierdzi, że wojna zaczęła się od polskiego ataku na radiostację w Gliwicach. Jeśli tylko dadzą jej większe pole do popisu.

- Czy jednak nie jesteśmy świadkami początku końca jej politycznej kariery? Teraz krytykuje ją szef niemieckiej dyplomacji, wiceszef CSU i wielu innych polityków z pozostałych partii...

- To Angela Merkel wymusiła na niej, by nie kandydowała do zarządu CSU. O końcu jej kariery słyszę jednak już bardzo długo. Wprawdzie powoli schodzi ze sceny, ale zastanówmy się lepiej, dlaczego w relacjach polsko-niemieckich taka osoba mogła być tyle lat tolerowana? Nie byłoby jej, gdyby nie była potrzebna. Wielu wpływowych ludzi chadecji popiera ją, jak np. premier Bawarii, największego landu niemieckiego. Dziś czołówki niemieckich gazet znów mówią o Steinbach i nie jest to tylko chór potępień. W jej obronie stanęły dwa największe dzienniki: "Frankfurter Allgemeine Zeitung" i "Die Welt". Możemy więc czuć się zaniepokojeni.

- Na czym polega fenomen Steinbach?

- Wydawało się, że zjednoczenie Niemiec będzie tym momentem, taką historyczną puentą, gdy społeczeństwo niemieckie zacznie ignorować fenomen Związku Wypędzonych. W latach 90. ta organizacja miała być spychana na margines za pomocą różnych dyskretnych działań administracyjnych ze strony wszystkich partii. Istotnie, za rządów Helmuta Kohla podjęto w tym kierunku wiele starań: obcinano rozdęte dotacje budżetu państwa dla Związku, wycofywano patronaty landów nad poszczególnymi ziomkostwami. Ale w ostatnich latach Związek rozkwita na nowo: Steinbach wykręca jakiś numer, niemieccy politycy ją rugają, a następnie Angela Merkel występuje w roli dobrej cioci mówiąc, że wypędzeni są stałym elementem niemieckiej demokracji i wzywa, by nie demonizować roli Steinbach. Pani kanclerz prowadzi podwójną grę - łagodzi atmosferę wokół Związku, ale nie ucina jego działalności w sposób ostateczny. W kółko słyszymy, że organizacja traci na znaczeniu, ale ciągle jest ona przez polityków niemieckich hołubiona. I tak bawimy się już od dziesięciu lat.

- Będziemy triumfować dopiero wtedy, gdy Steinbach odejdzie z polityki raz na zawsze.

- Choć i tak pozostawi dzieło swego życia - Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Dyskutujemy o Steinbach, tymczasem w samym Związku znajdziemy wielu ludzi bardzo agresywnie nastawionych wobec Polski. Zażądali już, by niemieckie spojrzenie na kwestię wysiedleń zostało wprowadzone do polskich podręczników. W ich publikacjach pojawiają się informacje, że to Polacy ukradli Niemcom Pomorze, Śląsk i Wielkopolskę. Związek Wypędzonych to jedyna taka "organizacja krzywdy" w Europie, w której statut pokrzywdzonych jest dziedziczny. Tymczasem niemiecki działacz ruchu oporu, który przeżył obóz koncentracyjny, takiego statusu nie ma. W Polsce, która tak potwornie wycierpiała ze strony Niemców, nie istnieje związek pokrzywdzonych przez III Rzeszę. Nie mamy stowarzyszenia wysiedleńców z Lwowszczyzny czy Wileńszczyzny, którzy cieszyliby się dziedzicznym statusem pokrzywdzonego.

Piotr Semka

Publicysta dziennika "Rzeczpospolita", specjalizuje się w stosunkach polsko-niemieckich