"Super Express": - Bronisław Komorowski ostrzega przed kolejną falą kryzysu. Skoro już nawet prezydent mówi, że może być źle, to możemy się obawiać o naszą sytuację gospodarczą?
Piotr Kuczyński: - Bronisław Komorowski nie jest pierwszy. Mówił już o tym premier Tusk, kiedy stwierdził, że idą ciężkie czasy.
- Ale mówił to na zamkniętym spotkaniu partii.
- O oczekiwanym spowolnieniu gospodarczym wypowiadał się otwarcie minister Rostowski. W zasadzie politycy nie mówią nic, czego byśmy nie wiedzieli. Problem polega jednak na tym, że trudno powiedzieć, jak bardzo trudny okres nas czeka.
- Myśli pan, że czeka nas solidne uderzenie kryzysu?
- Chciałbym to wiedzieć. Każdy, kto miałby taką wiedzę, stałby się bardzo bogatym człowiekiem, ponieważ mógłby zająć odpowiednie pozycje na rynkach. Czekamy, co będzie się działo w strefie euro i jaka będzie ogólna sytuacja gospodarcza na świecie. Jednak jak będzie rozwijać się dynamika wydarzeń, nikt nie jest w stanie przewidzieć.
- Prezydent mówił, że w obliczu ewentualnych kłopotów rząd musi zrobić wszystko, aby utrzymać wzrost gospodarczy. Do tej pory wolał jednak dbać o dyscyplinę budżetową niż tworzenie polityki prowzrostowej. Sugerowałby pan premierowi dalsze oszczędzanie?
- Rząd dużo mówił o zaciskaniu pasa, ale prawda jest taka, że mówiąc o ograniczaniu deficytu, zwiększył jednocześnie zadłużenie i pompował pieniądze w pobudzenie gospodarki. Być może zaciskanie pasa zacznie się właśnie teraz, kiedy będzie potrzeba utrzymania deficytu finansów publicznych na poziomie 3 proc. oraz skończą się środki unijne. To będzie duży problem, z jakim przyjdzie się nam zmagać w przyszłym roku.
- Może w walce z kryzysem rząd pójdzie sprawdzonym tropem i będzie podwyższał podatki. Nadal ma 2 proc. marginesu w stawce VAT...
- W takie działanie akurat nie wierzę. Już podniesienie VAT o 1 proc. było bolesne, szczególnie dla ludzi mniej zamożnych, którzy wydają wszystko, co zarabiają. Zwiększenie podatku ograniczyło jeszcze ich popyt. A ponieważ tych mniej zamoż-nych jest zdecydowana większość, to jakiekolwiek kolejne podwyżki byłyby zagrożeniem dla popytu wewnętrznego, który przynajmniej w 60 proc. napędza nasz PKB. Nie sądzę, żeby premier chciał sobie strzelać w stopę.
- Prezydent sugeruje, że może warto zwiększyć eksport na rynki azjatyckie, bo ten do Unii, od którego jesteśmy uzależnieni, nie wystarcza. Problem jednak jest taki, że to zadanie na lata, a nie na miesiąc czy dwa.
- Oczywiście, a dodatkowo rynki azjatyckie same są potężnymi eksporterami. Jeżeli już coś importują, to raczej produkty hi-tech. A my nie jesteśmy producentami takich rzeczy. Polska eksportuje głównie żywność, a nie komputery czy samochody. Nie bardzo widzę więc szansę na to, aby zwiększyć eksport do Azji. To raczej fantazyjny pomysł.
- Rząd może mieć pomysł, który nie byłby z dziedziny fantastyki?
- Prawdę mówiąc, pole działania rządu jest mocno ograniczone i nie bardzo wiem, jakie działania miałyby złagodzić skutki ewentualnego kryzysu. Raczej nie będzie proponował kolejnych cięć, ale jednocześnie będzie unikał zaangażowania środków finansowych do rozkręcenia gospodarki, nie ma ich bowiem skąd brać.
- Co by pan zrobił na miejscu premiera?
- Skupiłbym się na jedynej rzeczy, która nie kosztuje i jest możliwa do przeprowadzenia w miarę szybko. Mówię o uproszczeniach w zakładaniu firm oraz zmianie przepisów pozwalających na szybsze działanie i bardziej elastyczne dopasowanie się sektora prywatnego do zmieniającej się sytuacji gospodarczej.
- Ale ułatwienia w działalności gos-podarczej nigdy nie były mocną stroną żadnej z ekip rządzących.
- Cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że wszelkie kryzysy sprzyjają reformom. Być może doczekamy się wreszcie zmian także w tej dziedzinie. Tym bardziej że coraz bardziej stają się one koniecznością.
Piotr Kuczyński
Analityk rynku, Xelion