- „Super Express”: - Pojawiły się prognozy, że w przyszłym roku Polacy zapłacą za prąd nawet o 15 proc. więcej niż dziś. Faktycznie wisi nad nami widmo takiej drożyzny?
- Piotr Kuczyński: - Nie sądzę. Nawet, jeśli ceny wzrosną, to na pewno nie o 10-15 proc. Jedyna możliwość to wzrost zaledwie o parę punktów procentowych.
- Mogę zatem uspokoić czytelników, że nie grozi nam drożyzna?
- Jak najbardziej.
- Nie jest tak, że ceny może by i wzrosły, ale zbliża się seria kampanii wyborczych i rząd boi się wykonać jakikolwiek ruch, który mógłby zniechęcić potencjalnego wyborcę?
- Dokładnie tak. Wybory są tu kluczowe. Nie sądzę, aby politycy pozwolili sobie na to, by stracić wyborców. Dlatego na pewno nie podniosą stawek energii elektrycznej. To nierealne.
- Ale za jakiś czas, już po wyborach...
- Po wyborach to może być już inna sprawa. Wszystko może ulec zmianie. Jednak na razie na pewno nie będą ryzykować.
- Nasza gospodarka wciąż opiera się w dużej mierze na węglu…
- To prawda. Ceny węgla rosną w zatrważającym tempie i jest to efekt tego, że blisko 80 proc. naszej energii jest produkowanej z węgla. Stąd właśnie przewidywania o podwyżce cen. Tyle, że naprawdę nie sądzę, że tak szybkiej. Do tego dołożyć należy wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla.
- Powód?
- Narzucenie pewnych kryteriów dotyczących tego, aby emisja zaczęła się zmniejszać. Ma to swoje umocowanie w projektach dotyczących alternatywnych źródeł energii.
- Skandynawia, choć jest tam drogo, słynie z najniższych cen prądu w UE. Podobno wzrost ceny u nich, może uderzyć w Polaków?
- Nie będę udawał eksperta od cen prądu w Skandynawii, ale faktem jest, że Polska nie jest jedynym krajem europejskim, w którym prąd drożeje. Sądzę, że Szwecja też odczuje tendencję zwyżkową cen, choćby w związku z suszą. Trudno jednak przesądzać, jak bardzo może się to przełożyć na ceny w Polsce.