"Super Express": - W Polsce słyszymy o problemach w elektrowniach atomowych, radioaktywnej chmurze. Pan jest na miejscu i widzi reakcję na te wydarzenia...
Piotr Kraśko: - Wszystkim z zewnątrz bardzo trudno jest zrozumieć Japończyków. Kiedy oni słuchają premiera swojego kraju, to mogą jego słowa odbierać zupełnie inaczej niż my. Nawet jeżeli znamy dokładne tłumaczenie jego wystąpień. To jest społeczeństwo, które raczej nie okazuje emocji. Nawet w sytuacji katastrofy są niezwykle spokojni, opanowani i zdyscyplinowani. Oczywiście na terenach w sąsiedztwie elektrowni panuje rozpacz. Ale w większości państw na świecie, gdyby znalazły się w tej sytuacji, wybuchłaby panika. Możliwe, że premier ma jakieś warianty przewidujące najgorsze scenariusze. Głośno nikt o tym nie mówi.
Przeczytaj koniecznie: Japonia. Silne trzęsienie ziemi w Tokio. Fala tsunami może mieć 10 metrów. Zginęły co najmniej 22 osoby ZDJĘCIA, VIDEO
- W Japonii tego nie widać? Nie ma przypadków, w których ludziom puściłyby nerwy? Mówi się przecież nawet o możliwych 10 tys. ofiar. Zdjęcia, które oglądamy, wyglądają dramatycznie.
- Przypadki, owszem, mogą się zdarzać. Kraj funkcjonuje jednak sprawnie na tyle, na ile możliwe jest to w takiej sytuacji. Oczywiście niektóre miasta są zdewastowane. Zwróćmy jednak uwagę, jak na tle tej sytuacji zachowują się władze i zwykli ludzie. Po trzęsieniu ziemi, po tsunami i w obliczu być może największego kryzysu nuklearnego w historii. Wszystko, czego nie dotknął kataklizm, funkcjonuje. Są ograniczenia w dostawach energii elektrycznej, ale nie ma głosów protestu bądź niezadowolenia. Nie ma irytacji, nawet jeżeli kolejki na stacjach benzynowych przekraczają 200 samochodów. 4-5 godzin czekania i nikt nie trąbi, nie wpycha się do kolejki. To mentalność kompletnie różna od europejskiej. Powinniśmy się od nich uczyć.
- Z relacji w mediach wiemy jednak, że pomimo tego opanowania pojawia się strach i niepewność.
- Przede wszystkim dotyczy to niepewności. Najpierw miało nie być chmury radioaktywnej, później miała być mała... Promieniowania miało nie być, a napromieniowani zostali amerykańscy żołnierze 160 km od brzegu. Owszem, nie są to duże dawki, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy władze bądź właściciele elektrowni atomowych mówią całą prawdę. Japońskiego premiera doprowadziło to nawet do irytacji, walnął pięścią w stół, że o wybuchu dowiedział się dopiero w godzinę po tym wydarzeniu. Ci, którzy znają miejscową kulturę i mentalność, podkreślają, że ryzyko może się wiązać z sytuacją, w której jakiś urzędnik będzie ukrywał prawdę tak długo, jak będzie to możliwe. Aż sytuacja nie zacznie być dramatyczna. Podkreśla się tu, że dzieje japońskiej energetyki nuklearnej znały przypadki różnych awarii. Oczywiście mniejszych niż obecna. Ale mówiono o nich niechętnie i w ostatniej chwili. Widać jednak świadomość, że panika niczemu nie służy.
- W Japonii nie wpadają w panikę, ale zaczyna się histeria w Europie. Niemcy czasowo zamykają część swoich elektrowni atomowych, Unia Europejska ma się zastanawiać, czy nie będzie strefą "wolną od atomu".
- Nie można wykluczyć, że pod tą maską spokoju ludzie myślą zupełnie coś innego. Musimy zdać sobie sprawę, że Japończycy niszczą w tej chwili dwie swoje elektrownie atomowe, zalewając je morską wodą. Niszczą coś, czego budowa zajmuje 10 lat, a koszt każdej z nich szacowany jest na kilkanaście mld euro! To nadzwyczajna sytuacja także z tego względu. Te elektrownie dostarczają prąd do 3-5 mln domów. To tak jakby zabrakło prądu dla całej Finlandii. Japonia nie ma węgla. I nie ma wyjścia, nie może zrezygnować z energii atomowej.
Piotr Kraśko
Dziennikarz TVP, korespondent w Japonii