Piotr Kraśko: Nikt nie mówi tak pięknie o przyjaźni, jak Amerykanie

2010-12-10 3:30

Wizytę prezydenta Bronisława Komorowskiego w USA komentuje Piotr Kraśko, dziennikarz

Jeśli chcesz usłyszeć coś miłego o sobie, to poproś o to Amerykanów. Nikt nie mówi tak pięknie o przyjaźni między narodami jak amerykańscy prezydenci. Gdyby zupełnie dosłownie traktować to, co Barack Obama powiedział w Gabinecie Owalnym 8 grudnia, to nie ma na świecie lepszych sojuszników niż Polska i USA. Przekonywał o tym, ile nas łączy, o wspólnym umiłowaniu wolności i o tym, ile cały świat zawdzięcza Solidarności.

Przeczytaj koniecznie: Bronisław Komorowski w USA. Przed wylotem musiał załatwić wizę

Mówiąc w Waszyngtonie o naszych relacjach z Rosją i nadziei na ich poprawę, Bronisław Komorowski przypomniał o zasadzie "wierzyć i sprawdzać", i ona doskonale pasuje do stosunków z USA. Bo jak dobrze brzmiące deklaracje amerykańskie przekładają się na konkrety? Tu zaczynają się problemy. Barack Obama potwierdził, że Stany Zjednoczone gotowe są bronić Polski, gdyby była zagrożona. To wynika jednak z traktatu założycielskiego NATO. Mówił o rakietach przechwytujących na naszym terytorium, będących częścią większego systemu obrony antyrakietowej. Mają u nas stacjonować amerykańskie samoloty wojskowe, ale nie padła jasna deklaracja - jakie, od kiedy, gdzie i na jak długo?

Prezydent zapowiedział za to, że ma nadzieję, iż do końca jego kadencji zniesione zostaną wizy dla Polaków. Przypomniał jednak, że ostateczna decyzja należy do Kongresu. I tak, i nie. Formalnie musi to być część ustawy przegłosowanej na Kapitolu. Prezydent nie jest jednak w tej sprawie bezsilny. Barack Obama poświęcił wiele energii i sił, by przekonać Kongres do poparcia jego projektu reformy opieki zdrowotnej, a to wywołało o wiele więcej protestów, niż spowodowałoby zniesienie dla nas wiz. Na pytanie o wizy Barack Obama odpowiada więc dokładnie tak samo, jak jego poprzednicy, od Billa Clintona zaczynając.

Tymczasem wiele się zmieniło. Polski prezydent użył w Gabinecie Owalnym najrozsądniejszego argumentu, jaki rzeczywiście można znaleźć. Nie sposób zrozumieć, dlaczego wszyscy nasi sąsiedzi z Unii wiz już nie potrzebują, a my wciąż tak. Zwłaszcza że Polska gospodarka jako jedyna oparła się recesji, a nasi rodacy bez żadnych problemów mogą szukać pracy w wielu krajach zachodniej Europy, a wkrótce także w Niemczech. Ameryka nie jest już ziemią obiecaną z czasów Kargula i Pawlaka. Czy można wierzyć, że Barack Obama zaangażuje się w tę sprawę? W świątecznym nastroju uwierzmy, że tak, ale na pewno warto to za jakiś czas sprawdzić. Kłopot bowiem w tym, że łatwo mu będzie kiedyś wycofać się z tej obietnicy, mówiąc, że jego dobre intencje okazały się niewystarczające w zderzeniu ze "złym" Kongresem.

Czas jest dla nas dobry, bo po raz pierwszy słyszałem w Białym Domu, że prezydent USA, rozmawiając z amerykańskimi dziennikarzami powołał się na to, o czym mówił ze swym gościem z zagranicy. Rzecz w tym, że Obamie zależy bardzo na tym, by Kongres zaakceptował START II, czyli układ o rozbrojeniu nuklearnym z Rosją. Republikanie jak na razie są mu przeciwni. To, że Polska - sąsiad Rosji - jest "za", jest dla niego wygodnym argumentem w dyskusji. Co ciekawe, nie Biały Dom, a niektórzy senatorzy wystąpili z inicjatywą, by ratyfikacje traktatu powiązać właśnie ze zniesieniem wiz dla Polaków.

USA potrzebują też sojuszników w wojnie w Afganistanie. Nawet jeśli nie jest to dla nich aż tak ważne z powodów wojskowych, to z politycznych trudne do przecenienia. Amerykańscy wyborcy byliby wściekli, gdyby okazało się, że na placu boju z talibami ich żołnierze zostali już zupełnie sami.

Czy możemy się spodziewać więcej? Przy całym moim wrodzonym optymizmie powiem, że raczej nie. Musimy pamiętać, że amerykańska dyplomacja dzieli świat na dwie części - tę, gdzie ma kłopoty, i tę, którą nie musi się w tej chwili martwić. Na szczęście dla nas - nami zbytnio nie musi. Przy braku większego zaufania do intencji Rosji, czego dowiodło wiele depesz dyplomatycznych ujawnionych przez WikiLeaks - w najbliższej przyszłości poważny konflikt w naszej części świata jest mało prawdopodobny.

Czy Polska gospodarczo poradzi sobie bez wsparcia USA? Jak najbardziej. Amerykanie nie są i prawdopodobnie nigdy nie będą największym inwestorem zagranicznym w naszym kraju. W tej sprawie sentymenty nie grają żadnej roli. Wystarczy spojrzeć na Afganistan. Sukces gospodarczy tego kraju z wielu powodów powinien być dla Waszyngtonu niemal bezcenny. A jednak wcale aż tak się do niego nie przykładają. O wiele więcej w tym kraju inwestują... Chińczycy. I właśnie Chiny są teraz dla USA o wiele większym zmartwieniem - to, ile mają teraz amerykańskich obligacji, jaki jest kurs juana i ile wydają na zbrojenia. Chiny, Korea Północna i Bliski Wschód to miejsca, które spędzają sen z powiek amerykańskim dyplomatom i im poświęcają najwięcej czasu.

Wszystko to nie zmienia faktu, że właśnie Ameryka jest największą potęgą wojskową świata. Na zbrojenia wydaje niemal tyle, ile wszystkie pozostałe państwa razem wzięte. Połączone siły morskie całego świata są przy US Navy jak szalupa ratunkowa przepływająca obok lotniskowca. Jeśli ktoś może dać nam gwarancje bezpieczeństwa, to najpewniej USA. Zjednoczona Europa jest potężną gospodarką, ale potężna politycznie i militarnie dopiero może się stać. Ameryka jest mocarstwem, bo jest potęgą we wszystkich tych obszarach. Uczmy się od niej realizmu.

Patrz też: Prezydent Komorowski zaoszczędzi na podróży do Waszyngtonu 500 tys.

Niedawno któryś z amerykańskich dziennikarzy miał pretensje do Baracka Obamy, że nie jest już tak porywający, jak w czasie kampanii wyborczej. "Wybory wygrywa się poezją, ale rządzenie to już proza" - odpowiedział prezydent. Poezji w naszych relacjach było już dużo, zaczynając od plakatu z Garym Cooperem z filmu "W samo południe", wzywającego do głosowania na kandydatów Solidarności w 1989 roku. Teraz jest już czas prozy i dobrze, że polski prezydent zaczynał i kończył spotkanie w Białym Domu bez romantycznych złudzeń. "Wierzyć i sprawdzać".

Piotr Kraśko

Dziennikarz i publicysta TVP, towarzyszył prezydentowi Komorowskiemu w jego wizycie do USA