"Super Express": - Trochę nie wiem, jak pana przedstawiać - polityk, który nie jest politykiem? Dziennikarz, opozycjonista czy człowiek z elit, który na własne życzenie nie należy do elit?
Piotr Ikonowicz: - To ostatnie określenie jest chyba najcelniejsze. Jestem z pokolenia Solidarności...
- Pan jest przede wszystkim synem bardzo znanego korespondenta PAP...
- Przede wszystkim to człowiek stara się nie być czyimś synem, ale sobą. Z całym szacunkiem do ojca. Natomiast my jako inteligencja lewicowa poszliśmy do strajkujących robotników z zachwytem i w nadziei, że ten pezetpeerowski zgrzebny socjalizm, w którym rządzi głupawa nomenklatura, zamieni się w coś naprawdę wielkiego. To było fascynujące być Polakiem.
- To dalej chyba jest fascynujące.
- Teraz już jest nudno.
- Ale zaraz będzie ciekawie.
- A to możliwe i na to liczę.
- Chciałem jednak pana zapytać, czemu pan nie jest w polityce. Czemu?
- Dlatego, że większość ludzi oczekuje zupełnie czegoś innego, niż oferują polskie partie polityczne. Ludzie przede wszystkim chcą mieć wpływ na rzeczywistość. Tego najlepszym przykładem są referenda, które zresztą prezydent próbuje im odebrać, bo podwyższa próg frekwencji potrzebny do odwołania władz samorządowych. Mamy jednak ogromną aktywizację społeczną. Będziemy teraz odwoływać panią Gronkiewicz-Waltz. Nie chodzi nawet o nią, ale cieszę się, że ludzie się zmobilizowali.
ZOBACZ: Tusk: "Lepszy ślusarz niż polityk"
- Ale dlaczego nie jest pan w żadnej partii?
- Nie jest to takie proste. Biletem wstępu do polityki są pieniądze. Na warszawskim Ursynowie można było zorganizować Stowarzyszenie Nasz Ursynów, bo mieszkają tam najzamożniejsi mieszkańcy stolicy. Tam wszyscy biegają i jeżdżą na rowerach. A jak pan pójdzie na Pragę-Południe i powie ludziom, którzy pracują po kilkanaście godzin dziennie, żeby zajęli się sportem, to popukają się w czoło. To są dwa różne światy.
- To jeszcze raz - dlaczego pan nie jest w polityce?
- W jakiejś mierze jestem.
- Jak pan w niej jest? Bo doradza pan Palikotowi? Po co?
- Wie pan, pojawił się ruch, który w Polsce trochę przewietrzył - mam na myśli tę zatęchłą atmosferę. Trzeba mu to oddać, bo to jego zasługa.
- Przewietrzył i w zasadzie schodzi ze sceny.
- To fakt, że poparciem ustawy o wydłużeniu wieku emerytalnego Palikot strzelił sobie w kolano.
- Pan mu powiedział, że nie ma nic wspólnego z socjalizmem?
- Ale on się nigdy nie kreował na socjalistę. Dzięki temu, że współpracujemy z Ruchem Palikota, kiedy chcę zapobiec odebraniu dziecka rodzicom w wyniku eksmisji, mogę w ciągu dwóch dni trafić do Rzecznika Praw Dziecka i prawnik z tego urzędu stoi obok mnie w sądzie.
- Czyli używa pan Palikota funkcjonalnie? Brawo.
- Mało tego - dwie poważne nowelizacje prawa pracy na korzyść pracowników i prawa lokatorskiego, które zapobiega eksmisji na bruk, będą zgłoszone w Sejmie właśnie przez Ruch Palikota i będą przedmiotem debaty publicznej.
- A co pan sądzi o Palikocie? Co to za facet?
- Przypomina mi trochę Bronisława Geremka, o którym krążyła anegdota, że jak idzie po schodach, to nie wiadomo, czy schodzi, czy wchodzi. Niemniej to niewątpliwie człowiek błyskotliwy i inteligentny, który jeszcze nie znalazł swojej drogi. Nie wiem nawet, czy znajdzie. Raz wypowiada się jak rasowy socjalista, raz mówi rzeczy, które nie mieszczą mi się w głowie. Wychodzi z niego straszny liberał, który jest oderwany od rzeczywistości.
- To jakie on ma poglądy?
- Myślę, że ma taki pogląd, że należy zaistnieć. Niewątpliwie jest to postępowy inteligent, ale z pewnością nie lewicowy.
- Czemu więc pan mu doradza?
- Mógłbym doradzać wszystkim. Jeśli Jarosław Kaczyński zwróci się do mnie o doradztwo, to też mu chętnie doradzę. Ściągnąłem do Palikota prof. Modzelewskiego. Napisał mu pakiet ustaw podatkowych, które niewątpliwie są prorozwojowe i prospołeczne. A jeszcze niedawno pan Modzelewski doradzał Kaczyńskiemu. Próbujemy po prostu do tej jałowej debaty politycznej wprowadzić element intelektualny.
- PO też by pan doradzał?
- Tu nie.
- Ale powiedział pan, że wszystkim.
- Gdybym mu doradził prospołeczne i prorozwojowe reformy w stylu skandynawskim i zaczął je realizować, to szybko przestałby być premierem.
- Dlaczego?
- Jest potworna siła egoistycznych interesów świata finansjery.
- Ale przecież już nie jest liberałem. Wipler czy Gowin zarzucają mu, że liberalizm zdradził.
- Tak czy inaczej pełni rolę figuranta.
- Dla pana Tusk jest figurantem?
- No tak, bo większość polityków w Polsce to kelnerzy. Właściwi decydenci należą do świata wielkiej finansjery i korporacji.
- To kto rządzi według pana?
- Kto trzyma kasę, ten trzyma władzę.
- Czyli kto?
- Prezesi banków na przykład.
- Czyli prawdziwy rząd tworzą prezesi banków?
- Dam panu przykład. Jarosław Kaczyński ogłosił, że zbuduje 3 mln mieszkań, po czym zderzył się ze ścianą. Nawet w dokumentach rządowych mamy napisane, że jedyną drogą do mieszkania jest kredyt hipoteczny. Czy banki kiedykolwiek zrezygnują z tych gigantycznych profitów z takich kredytów? Czy deweloperzy zgodzą się na tanie mieszkania pod wynajem?
- PiS staje się coraz bardziej socjalistyczny. Co by pan im mógł doradzić?
- Można ludziom doradzać, jeśli ci ludzie są w stanie przyjąć to, co im się mówi.
- A Kaczyński nie jest w stanie?
- On jest przekonany, że problemem jest układ, a tymczasem problemem jest kapitalizm.
- Jemu chodzi o układ postesbecki.
- Układ rozumiem jako spisek. Kaczyński mówi, że wystarczy zdemontować jakiś spisek, wyśledzić złych ludzi i zamienić ich na dobrych ludzi, którzy rozwiążą wszystkie problemy. To bardzo optymistyczna wizja, bo to oznacza, że przeszkody dla postępu są niewielkie. Niestety, to wizja zbyt optymistyczna.
- A jaka jest prawdziwa wizja?
- Że zawsze interesy tych, którzy dają pożyczki, przeważą nad interesami tych, którzy po pożyczki idą.
- I co by pan w takim razie doradził PiS?
- Wolałbym, żeby PiS nie było, ale tego im doradzić nie mogę. Oni tworzą sztuczne poczucie wspólnoty.
- A jest w ogóle wspólnota wśród Polaków?
- Na tych żałobnych posmoleńskich uroczystościach spotkali się poganiacze niewolników i niewolnicy. Przez moment byli jednym narodem, a potem się rozeszli. Prawdziwy podział w Polsce to ten między biednymi i bogatymi. Jest taki wskaźnik, który mówi o poczuciu bezpieczeństwa ekonomicznego gospodarstw domowych. Wie pan, ile z nich czuje się bezpiecznie? 1 procent, reszta ma kredyty i się boi.
- Pan ma kredyty?
- Na szczęście już wszystkie spłaciłem i nie zamierzam żadnego więcej zaciągać.
- "Super Express" pisał, że gościł pan u siebie w mieszkaniu pewną rodzinę.
- I dalej goszczę, bo miasto nie chce dać tym ludziom mieszkania.
- Ludzie zostali wyeksmitowani, nie mieli co ze sobą zrobić i Ikonowicz wziął ich pod swój dach?
- Tak. Od 10 miesięcy mieszkamy w 8 osób w trzech pokojach. To absolutny kołchoz. Jest nam ciężko, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby mała dziewczynka trafiła do sierocińca.
- Ile ma lat?
- 11. Małgosia z moją 7-letnią Karoliną są w tej chwili jak siostry.
- Pana żona jak to znosi?
- Razem podjęliśmy tę decyzję. Źle to wszystko znosi, ale do głowy by jej nie przyszło, żeby pokazać im drzwi. Będziemy walczyć tak długo z burmistrzem warszawskiej Pragi-Północ, aż zrozumie, że samorząd wobec ludzi najbiedniejszych ma obowiązki.
- Jest jakaś szansa, że ci ludzi znajdą swój dach nad głową?
- Jedyną szansą jest pomoc miasta. Jeżeli będziemy próbować odwołać panią Gronkiewicz-Waltz, to dlatego, że miasto takim ludziom nie pomaga. W Warszawie nie ma ośrodka dla rodzin bezdomnych. Pierwsze, co się robi, to oddziela się matkę od dziecka.
- Pana siostra to znana restauratorka Magda Gessler. Jada pan u niej?
- Rzadko. Po prostu nie mam czasu.
- A wasze stosunki są dobre?
- Tak. Czasami się widujemy i zaprasza mnie do swojej restauracji.
- Dobrze gotuje?
- Nie bardzo wiem, bo już nie pamiętam, kiedy ostatni raz osobiście dla mnie gotowała. Moja mama zresztą świetnie gotowała. W ogóle w rodzinie dobrze się gotuje, ale nie zamierzam tego komercjalizować.
- I pan też gotuje?
- Tak.
- Siostra próbowała i co mówiła?
- Jeszcze nie jadła tego, co robię, ale inni nie narzekają.