"Super Express": - Czy Platforma polegnie na sprawie in vitro?
Piotr Gursztyn: - Jakieś ryzyko rozpadu istnieje, choć nieduże. Musiałoby dojść do eskalacji konfliktu, gdyby np. silniejsza strona, czyli ta lewicowo-liberalna, przeforsowała projekt Kidawy-Błońskiej bez żadnych zmian.
- Sprawa in vitro uwidoczniła konflikt między liberalnym a konserwatywnym skrzydłem PO?
- To trochę bardziej skomplikowane. Grupa konserwatystów z liderem Gowinem zawsze bardzo twardo broniła swych poglądów, podczas gdy tamci aż takiej determinacji nie wykazywali. Teraz konserwatyści zaczęli rosnąć w siłę. I stało się jasne, że w tej próżni, gdy "spółdzielni" Grabarczyka już nie ma, powstało środowisko opozycyjne wobec frakcji Schetyny. Ten więc musi zwalczać nową frakcję we własnym interesie.
- W Jachrance nawet wsparł go premier, upominając w obecności wszystkich niesfornego ministra.
- Tak. Lubi trochę przyciąć czyjeś rosnące wpływy.
- Czy Gowin nie strzela sobie w stopę, tak twardo obstając jako minister sprawiedliwości przy sprawie in vitro?
- Nie do końca. Gdyby sobie odpuścił sprawy światopoglądowe, ucierpiałaby na tym jego wiarygodność. A to jego główny kapitał polityczny, nie ma w partii "mocnych pleców". Gdy jeszcze niedawno był singlem politycznym, swoją wiarygodność opierał na tym, że jest człowiekiem otwartych przekonań. O różnych politykach myślimy: "może sprawny, ale cwaniaczek". O Gowinie nikt tak nie myśli.
- Kto wygrał, a kto przegrał na sprawie in vitro?
- Poczekajmy do finału. W PO jednak przez lata sprawy ideowe traktowano jak spory o pietruszkę. Tusk pozwalał bawić się ideologią w zastępstwie poważnych debat, które nie były po jego myśli. I teraz sytuacja mu się trochę wymknęła spod kontroli. Na jego miejscu uprawiałbym totalną "spychologię" i odwlekał sprawę jak tylko się da. To mu się bardziej opłaca niż brutalne rozwiązania.
Piotr Gursztyn
Publicysta "Rzeczpospolitej"