Piotr Duda, nowy szef "Solidarności": To rząd nie z mojej bajki, ale będę z nim rozmawiał

2010-10-25 13:45

Mam żal do polityków, którzy zapomnieli, skąd się wywodzą. Przecież nie samym swoim geniuszem doszli do piastowanych dziś funkcji - mówi nowy szef "Solidarności", Piotr Duda.

"Super Express": - Lech Wałęsa nosił w klapie Matkę Boską. Pan nosi coś innego...

Piotr Duda: - Tak, oprócz znaczka Solidarności mam tzw. gapę, czyli odznakę skoczka spadochronowego. Służba w elitarnych jednostkach powietrznodesantowych była wielką przygodą mojego życia. Mam do tych wojsk, jak i do skoków spadochronowych wielki sentyment.

- Jest pan w Solidarności od 1980 roku i widział w akcji wszystkich swoich poprzedników. Który robił na panu największe wrażenie?

- Każdy miał jakieś pozytywne cechy, ale wskazałbym na Lecha Wałęsę i to, jak prowadził związek w latach 80.

- Stosunki Lecha Wałęsy z Solidarnością były w ostatnich latach raczej trudne. Pan też podkreślał, że związek nie powinien wciąż oglądać się na przeszłość...

- Mam nadzieję, że prezydent Wałęsa, widząc, co robię i jak prowadzę Solidarność, zmieni zdanie i przekona się do swojego związku. Przecież to nie jest tak, że były jakieś dwie Solidarności. Prezydent nie odszedł ze związku skłócony, ale poszedł pełnić ważniejszą rolę w państwie. I wierzę, że z czasem jego podejście znów się ociepli. I nie jest tak, że nie będę oglądał się na przeszłość. Organizacja z taką przeszłością jak Solidarność nie ucieknie od historii. Młodzi pracownicy i związkowcy oczekują jednak czego innego. I musimy zachowywać równowagę.

- Postrzega się pana jako bardziej radykalnego od swojego poprzednika. Mówił pan: "tam, gdzie Janusz Śniadek jeszcze by negocjował, ja wyprowadziłbym już ludzi na ulicę".

- Nasze charaktery są różne i nieraz podejmowałbym inne decyzje. Myślę jednak, że obserwując kampanię w wyborach szefa Solidarności, politycy mogliby się od nas wiele nauczyć. Różniliśmy się z Januszem, ale była to merytoryczna, rzeczowa dyskusja.

- Czyli wyprowadzi pan ludzi na ulicę? Solidarność to 700 tysięcy związkowców, a rządy sprawuje dziś partia o raczej antyzwiązkowym, neoliberalnym obliczu...

- O moim podejściu do rzeczywistości nie będzie decydował czyjś wizerunek, ale realia. I nie mogę obrażać się na rzeczywistość. A dziś władzę sprawuje w Polsce Platforma i liberalni politycy. To nie jest rząd z mojej bajki. Chciałbym, żeby te rządy jak najszybciej się skończyły. Ale do wszystkiego trzeba podchodzić zdroworozsądkowo. Jako szef związku walczę o ważniejsze sprawy niż własne sympatie. Oczywiście większości członków Solidarności bliżej jest do programu prospołecznego, który proponuje PiS. Ale chodzi o program, a nie jakieś sympatie personalne. I w każdym ugrupowaniu widzę wspaniałych ludzi, nienegujących roli związków zawodowych. Kiedy słyszę jednak polityków, którzy widzą w związkowcach szkodników, trudno się z nimi zgodzić i poważnie rozmawiać. Politycy zbyt często nie chcą słuchać zwykłych ludzi.

- Ostatnio raczej zarzuca im się, że kierują się sondażami.

- Nie chodzi o sondaże. Ja sam szedłem do wyborów w związku słuchając i spisując uwagi ludzi na dole. Spisywałem, co uznają za mankament, co chcą zmienić. I moje pomysły to ich głos zebrany w jeden program.

- Część mediów i polityków nieszczególnie kochających związki kibicowała panu za zapowiedź odcięcia się od PiS. Na rocznicowym zjeździe kazał pan zwinąć transparenty partii.

- Kazałem. Ale tej części kibiców przypomnę, że Solidarność i PiS będą w jakiś sposób współpracować. Ludzie Solidarności są członkami związku, ale nie tracą przez to praw obywatelskich. Mogą mieć swoje sympatie, należeć do partii. I ich sympatie są wyraźne. To, od czego chcę się odciąć, to przenoszenie problemów partyjnych na związek. Przeżyliśmy to w AWS, kiedy zamiast spraw pracowniczych poruszano wewnętrzne spory, np. między ZChN a PC. W innych obszarach nie ma mowy o wyjściu z polityki. Zbyt wiele spraw załatwianych jest w parlamencie. O wiele lepiej rozmawiać niż doprowadzać do takiej sytuacji jak we Francji.

- Taki konflikt między rządem PO i związkami jest do wyobrażenia.

- Tak, to nie znaczy, że musi mi się on podobać. I tak politycy załatwiają to cudzymi rękami. Znam i współpracuję ze wspaniałymi ludźmi ze związku policjantów. I wiem, że naprzeciwko nas w takim konflikcie stanęliby oni, a nie politycy. Mam zresztą żal do wielu polityków, że zapomnieli już, skąd się wywodzą. Dziś wielu narzeka na udział związku w polityce, ale w 1997 roku za czasów AWS sami politycy nie potrafili stanąć na wysokości zadania i przyszli do związku po prośbie. Dziwię się tym, którzy plują na Solidarność zapominając, skąd się wywodzą. A przecież nie tylko samym swoim geniuszem doszli do piastowanych dziś zaszczytnych funkcji.

- Pan sam mógłby się dobrze sprzedać się w polityce. Były komandos z małżonką z okładki czasopisma...

- Rzeczywiście, przyszłą żonę zobaczyłem na okładce tygodnika "Panorama", będąc 5 tysięcy kilometrów od kraju, na Wzgórzach Golan. Znałem ją wcześniej jako koleżankę z pracy i traf chciał, że dostrzegli ją też fotografowie. Wróciłem do kraju i od 26 lat jesteśmy małżeństwem. Ale jestem i pozostanę związkowcem. Politykę będę uprawiał tylko o tyle, o ile będzie ona drogą do załatwienia prospołecznych, pracowniczych postulatów.

Piotr Duda
Nowy przewodniczący NSZZ "Solidarność", w wyborach pokonał Janusza Śniadka, były przewodniczący Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej

Przeczytaj koniecznie: Jarosław Kaczyński: Symbolem "Solidarności" powinien być mój brat!