Piotr Duda, szef Solidarności: Jestem zwykłym związkowcem WYWIAD!

2010-12-16 11:45

Głosowałem na Jarosława Kaczyńskiego. Ale jestem Polakiem, szanuję wybory, więc Bronisław Komorowski jest moim prezydentem.

"Super Ekspress": - Ilu ludzi ma pan w Solidarności?

Piotr Duda: - Około 700 tysięcy.

- To co pan teraz zrobi, żeby znowu było 10 milionów?

- Chciałbym, ale to jest niemożliwe. Nie przy tej ustawie o związkach zawodowych.

- Co jest z nią nie tak?

- U nas związki żyją ze składek członkowskich, a załatwiamy sprawy wszystkich pracowników w Polsce. Powinno być tak, jak w Skandynawii, gdzie gdy np. związek załatwia podwyżki, to tylko dla swoich członków. Dlatego tam do związków zawodowych zapisanych jest 85-90 proc. pracowników. A u nas 16 proc.

Przeczytaj koniecznie: Piotr Duda, szef Solidarności: Podwyższymy Polakom pensje!

- To jakby pan przekonał do zapisania się do Solidarności?

- Można nas potraktować jak dobrą firmę ubezpieczeniową. Wystarczy opłacać składkę, a w zamian dostanie się fachową pomoc w każdej awaryjnej sytuacji. Są więc korzyści dla pracowników. Są też dla pracodawców.

- Że jak? Szef powinien się cieszyć, że ma u siebie związek zawodowy?

- Właśnie tak. Jeśli gdzieś powstaje związek, to typowy szef reaguje: co ja wam takiego zrobiłem, że mi związek zawodowy zakładacie? A właśnie, że nic! Ludzie mają prawo do związków i chcą z niego korzystać. Mało tego! Gdy jest związek, to szef ma więcej luzu. Bo jak dzieje się coś nie tak, to przychodzi tylko związkowiec, a nie zwala mu się na głowę cała załoga.

- Górników do Warszawy nam pan nie przywiezie? Pan, były komandos, a siedzi pan tak spokojnie. Spodziewaliśmy się zadymiarza.

Ale jak będzie potrzeba, to górników przywiozę. I nie dramatyzujcie! U nas ktoś raz rzuci petardą i już krzyczą, że zadyma. A popatrzcie co się we Francji działo, gdy rząd chciał podwyższyć wiek emerytalny. Walki uliczne! U nas do czegoś takiego nie dochodzi.

- A nie dochodzi, bo...?

- Też mnie to zastanawia. Podejrzewam, że u nas protestować przeciw reformie emerytalnej na ulicę wyszłoby góra kilkanaście tysięcy ludzi. A przecież taka sprawa dotyczy prawie wszystkich Polaków. W Europie ludzie bardziej się mobilizują, żeby walczyć o swoje - Francja, Włochy, nawet Czesi nas przebijają. To też wyzwanie dla związkowców.

- Może problem polega na tym, że jesteście podzieleni. Jak wy idziecie, to OPZZ siedzi w domach, jak wychodzi OPZZ, to was nie ma.

- Zgadzam się, że trzeba współpracować. Gdy zostałem szefem w regionie śląsko-dąbrowskim, to zaraz zadzwoniłem do szefa śląskiego OPZZ Henryka Moskwy i zaproponowałem spotkanie. Jakie mieliśmy z tym problemy! Nawet nie dało się ustalić neutralnego miejsca spotkania. W końcu nam pomógł ówczesny marszałek województwa. I potem była współpraca. Mam nadzieję, że tak samo będzie teraz w kraju.

- A szef OPZZ Jan Guz dzwonił do pana z gratulacjami?

- Dzwonił. Wielu różnych związkowców do mnie dzwoniło. I ja mam nadzieję, że będziemy współpracować. Inny problem widzę - są tacy związkowcy, którym wydaje się, że ich rola polega na wybraniu władz związku, a potem już te władze mają wszystko za nich załatwić. A to nie jest tak. Bywa, że w negocjacjach dochodzimy do ściany. I wtedy musimy czuć na plecach oddech stojących za nami ludzi. Najgorzej jest, gdy się od pracodawcy czy rządu usłyszy: a kto za wami stoi. Dlatego wszyscy związkowcy muszą być zmobilizowani.

- Jak pan to zrobi, skoro ma pan sporą opozycję w Solidarności? A pan chce jeszcze przenieść stolicę związku z Gdańska do Warszawy.

- Ja nie chcę na nowo pisać historii Solidarności. Po prostu z punktu widzenia praktycznego dobrze będzie, jeśli pewne sprawy będą w stolicy. Ludzie nie powinni się na to oburzać. A co do opozycji, to mam nadzieję, że swoją pracą przekonam do siebie ludzi. Bo mam nadzieję, że wszyscy chcemy tego samego: żeby związek skutecznie walczył o sprawy ludzi pracy.

- Jak pan reaguje na zarzut, że związki zawodowe blokują rozwój gospodarki?

- Za komuny też mówili, że Solidarność to hamulcowi. Kiedy my krytykujemy rząd, odpowiadają: jak jesteście tacy mądrzy, to powiedzcie, jaki macie pomysł. Gdybym był taki mądry, to byłbym ministrem. Ale jestem zwykłym związkowcem. Będę pokazywał, co mi się nie podoba, bo od tego jestem. A rząd jest od tego, żeby proponować rozwiązania. Tylko żeby to działało, musi być dialog. A teraz mamy tak, że jednego dnia o godz. 16 przychodzi faks z Warszawy z zaproszeniem na następny dzień na jakąś komisję. Mają nadzieję, że nikt nie przyjedzie. A przecież my mamy ekspertów, dzięki nam te ustawy mogą być lepsze. Tylko oni nie chcą słuchać.

- Przed chwilą pan mówił, że jest od krytykowania, a nie od rządzenia.

- Co nie znaczy, że Solidarność nie jest w stanie sama czegoś zaproponować. Szykujemy choćby własną inicjatywę ustawodawczą w sprawie minimalnego wynagrodzenia. Jeśli się Tusk tak chwali Zieloną Wyspą i wzrostem, to niech ten wzrost się przełoży na wzrost płacy minimalnej. Dlatego napiszemy ustawę, która ureguluje, jak powinna rosnąć do poziomu 50 proc. średniej krajowej. Dla wielu ludzi to będzie jedyna szansa na podwyżkę. Więc pod naszą inicjatywą powinny się podpisać miliony ludzi w całym kraju.

- Mówi pan o sobie: zwykły związkowiec. Co się stało z etosem Solidarności? Odcina się pan od legendy?

- Absolutnie nie! Jedno z pierwszych spotkań, jakie odbyłem jako szef, było z Lechem Wałęsą. Uważam, że wielki szacunek należy się naszemu pierwszemu przewodniczącemu. I poprosiłem pana prezydenta, aby szanował, doceniał i kochał swoją Solidarność. Deklarował pełną pomoc, zwłaszcza w sprawach pracowniczych. Ale nie tylko. Bo od polityki przecież nie uciekniemy.

- Co się panu nie podobało w Solidarności Janusza Śniadka?

- Janusz był skutecznym przewodniczącym. Ale on miał inny niż ja pomysł na osiągnięcie tej skuteczności. Ja chcę jak najwięcej negocjować. Nawet z diabłem bym się dogadał dla pracowników. Janusz nie był tak otwarty.

- Za bardzo do PiS się przykleił?

- Do pewnego stopnia tak to wyglądało. Ja rozumiem, że mam w związku wielu szeregowych członków o ambicjach politycznych i nie mam nic przeciwko temu. Ale członek władz związku nie może być np. posłem.

- Zdziwi się pan, jak Śniadek się zapisze do PiS?

- Nie zdziwię się. Ma do tego prawo. Jest obywatelem i nikt mu nie może zabronić.

- Też panu gratulował?

- Tak, i mam nadzieję, że były to szczere gratulacje.

- A pan by przyjechał na kongres PiS-u?

- Ja przyjadę wszędzie, gdzie mnie zaproszą. Ale jeśli będę miał wybierać, to w pierwszej kolejności pojadę na spotkanie z pracownikami. Związek i ludzie są dla mnie najważniejsi.

- A do Platformy?

- Platforma mnie nie zaprasza. Gdyby zaprosili, to bym pojechał. Przecież ja tam znam ludzi. Z szefem klubu PO Tomkiem Tomczykiewiczem znamy się od dawna. Nie wiem, co się zmieniło. Urazę do mnie czuje? Mnie przecież nie odwaliło. Dlatego pojechałbym do nich. Tak samo spotkałbym się z SLD, ja nie mam uprzedzeń.

- Pamięta pan 13 grudnia 1981 roku?

- Oczywiście. Miałem 19 lat. Rano poszedłem do pracy w gliwickiej hucie. Naszego przewodniczącego zomowcy za marynarkę ciągnęli do samochodu. No a potem był 16 grudnia i "Wujek". Roznosiłem po wydziałach czarne wstążki, ludzie przypinali je sobie, żeby pokazać solidarność z górnikami. Złapał mnie komisarz polityczny z huty. Spisał moje dane i już w kwietniu byłem w wojsku, w czerwonych beretach. Ale kiedy wróciłem z wojska do huty, to znowu działałem. Starsi się trochę bali, to mnie wypychali. "Idź młody, powiedz coś" - mówili. Ludzkie sprawy się załatwiało - jak komuś premie pocięli itd. I do dziś uważam, że tak należy działać.

- Pod domem Jaruzelskiego z okazji rocznicy stanu wojennego pan chyba nie był?

- Nie byłem nigdy i się nie wybieram. My się spotykamy zawsze 16 grudnia na "Wujku" i tam wspominamy ofiary. To jest dla mnie najważniejsze miejsce. Mnie nie chodzi o to, żeby Jaruzelskiego zamykać do więzienia. Ale toczą się pewnie sprawy w sądzie i nie może być tak, że nagle Jaruzelski staje się jakąś gwiazdą polityki. Jest rehabilitowany przez ludzi, którzy nie powinni rehabilitować. Ja na Bronisława Komorowskiego nie głosowałem, głosowałem na Jarosława Kaczyńskiego. Ale jestem Polakiem, szanuję wybory, więc Bronisław Komorowski jest moim prezydentem. Choć uważam, że nie powinien zapraszać Jaruzelskiego.

PIiotr Duda

przewodniczący NSZZ "Solidarność"