"Super Express": - O co walczą Egipcjanie?
Dr Piotr Balcerowicz: - O zmianę władzy. Są sfrustrowani 30-letnimi rządami Hosniego Mubaraka. Ponieważ jego syn miał właśnie przejąć władzę w kraju, uznali, że to dobry moment, by wyjść na ulice i powiedzieć "dość". Główną przyczyną jest oczywiście kondycja egipskiej gospodarki - sukcesywny spadek poziomu życia i bardzo wysokie bezrobocie. Protestujący winią za to Hosniego Mubaraka i to jego odsunięcia domagają się, a nie wymiany rządu. Wydarzenia w Tunezji pokazały im, że można demonstrować i coś wywalczyć.
- Czy jednak Mubarak tak łatwo się podda?
Chyba nie ma wyjścia. Po tym, co zaszło, trudno mi sobie wyobrazić, aby pozostał u władzy. Jeśli armia mu powie, że jego czas się skończył, będzie musiał odejść. A jak na razie stoi ona na uboczu, ale już na jej niższym szczeblu widać akty solidarności z demonstrantami. To młodzi poborowi, którzy pochodzą z Kairu, Aleksandrii czy Suezu i mają podobne odczucia.
- Jaką wagę mają wydarzenia z Egiptu dla pokoju na Bliskim Wschodzie?
- Olbrzymią. Egipt to bardzo ważny sojusznik Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim Izraela. Jest głównym graczem w regionie i od niego zależy pozycja Hamasu oraz relacje na linii Izrael - Palestyna, jako że komunikuje się z obiema stronami konfliktu. To Egipt wraz z Izraelem decyduje o tym, czy Strefa Gazy jest zamknięta w getcie, czy może przyjmować pomoc humanitarną. Zmiana władzy może sprawić, że ta granica zostanie uchylona. Ale nie jest to na rękę Egiptowi, bo może wtedy dojść do masowych migracji Palestyńczyków do tego kraju.
- Chyba że obecna rewolucja wyniesie do władzy islamistów.
- To byłby najgorszy scenariusz. Ale jest mało prawdopodobny. Błędne jest przekonanie o wielkiej popularności Bractwa Muzułmańskiego, czyli głównego ugrupowania opozycyjnego. To po prostu jedyna dobrze zorganizowana opozycja, która nie została skutecznie zdelegalizowana. Dlatego Egipcjanie, żeby zaprotestować przeciwko Mubarakowi, głosują właśnie na nich. Nie oznacza to, że odpowiada im wizja kraju pod panowaniem islamistów. Zbyt cenią sobie swobody życia codziennego. Nawet gdyby do tego doszło, pewnie mielibyśmy wkrótce kolejną rewolucję.
- Jak nie islamizacja, to co - może demokratyzacja?
- Też nie. Sądzę, że Egipt zachowa dotychczasowy świecki charakter. Zmiany konstytucyjne nie będą duże, bo choć to głównie konstytucja dała Mubarakowi tak dużą władzę, to można sobie wyobrazić, że przejdzie ona na parlament i opozycję. Potrzebne są reformy gospodarcze, może też dojść do czystek w służbach specjalnych i bezpieczeństwa.
- Od czego zależy dalszy rozwój wypadków?
- W dużym stopniu od Stanów Zjednoczonych. Do tej pory nie skrytykowały jednoznacznie Mubaraka, nie wezwały go do ustąpienia. Brak zdecydowanego stanowiska negatywnie odbije się na ich wizerunku. Ze strony demonstrantów już mamy antyamerykańskie gesty, a nowy rząd egipski może się zdystansować do USA, jak dalej będą tylko mówić o tym, by obie strony się jakoś dogadały. Obecna sytuacja pokazuje potworną hipokryzję Amerykanów. Mówią tyle o potrzebie demokracji na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie wspierają tamtejsze reżimy. Gdy pojawia się światełko nadziei na zmianę, nabierają wody w usta. Wraz z Unią Europejską mogłyby np. wysłać jasny przekaz, że nowa władza może liczyć na wsparcie gospodarcze z Zachodu.
Dr Piotr Balcerowicz
Orientalista z Uniwersytetu Warszawskiego