„Super Express”: – Zagrał pan koncert dla osób żądających uwolnienia zwięzienia byłego opozycjonisty Zygmunta Miernika. Co spowodowało, że przyjął pan zaproszenie?
Jan Pietrzak: – Zaskakująca była niewspółmierność czynu Zygmunta Miernika do kary. To zdumiewające, by za rzucenie tortem w proteście iść do więzienia. W dodatku w proteście w sprawie, która sama w sobie była haniebna – Miernik rzucił tortem, bo nie osądzono łobuzów komunistycznych. Niewspółmierność tego czynu do kary była dla mnie bezsporna, stąd gdy zadzwoniono do mnie, bym wziął udział w koncercie, przyjąłem propozycję bez wahania. W Polsce w ogóle jest dużo bezprawia, dlatego należy zabierać publicznie głos.
– Jednak środowisko sędziowskie, przeciw któremu zaprotestował Zygmunt Miernik, ustawia się dziś w roli obrońców demokracji…
– Ja uważam, że demokracji bronię dużo lepiej niż całe środowisko sędziowskie, dlatego w czwartek poszedłem na demonstrację.
– Zbliża się 11 listopada, czas szczególnej pamięci o wartościach patriotycznych. Pan od lat domaga się budowy Łuku Triumfalnego Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Dlaczego taki łuk powinien w stolicy stanąć?
– Jako przedwojennemu warszawiakowi jest mi wstyd żyć w Warszawie, w której jedynym pomnikiem zwycięstwa jest Pałac Kultury im. Stalina. Wstydzę się za warszawiaków, że pozwalają, by stolicą rządzili ludzie niegodni. Warszawa jest naprawdę bohaterskim miastem. Wiele pokoleń umarło tu w obronie godności nie tylko stolicy, ale też Polski. I ci Polacy, bohaterowie, nie mają pomnika zwycięstwa. Wielkiego zwycięstwa, nazwanego w dodatku Bitwą Warszawską! Pani prezydent miasta przez ostatnich dziesięć lat musi w Moskwie konsultować każdą sprawę, i uzależniona jest od Moskwy, nie warszawiaków i Polaków. To jest
straszna, bardzo przykra, wstydliwa sprawa. Od lat napotykam na mur niemożności władz warszawskich, które nie chcą pozwolić na postawienie tego monumentu.
– Władze Warszawy argumentują, że nie są przeciwko Łukowi Triumfalnemu, pojawiają się jednak propozycje różnych lokalizacji, projekty komercyjne. Pan jest im przeciwny?
– Władze odwracają uwagę od istoty problemu. Niech sobie budują, co chcą. Od dwudziestu lat żyjemy podobno w wolnej Polsce. A prezydent stolicy rządzi już dziesięć lat. W tym czasie mogła zbudować wiele rzeczy. Zbudowała tęczę na pl. Zbawiciela, służącą jedynie skłócaniu Polaków, bo postawiono ją przed kościołem. Prezydent stolicy to osoba fałszywa i szkodząca Warszawie. W sprawie zarządzania wartościami polskimi jej działalność jest haniebna. I ja całą mocą protestuję
przeciwko takiej władzy w Warszawie!
– Propozycje monumentu upamiętniającego Bitwę Warszawską pojawiły się już przed wojną. Nie udało się. Teraz trwa dyskusja, gdzie Łuk Triumfalny powinien być zlokalizowany, jak powinien wyglądać…
– Przez blisko trzy lata prowadziłem narady z wiceprezydentem Jackiem Wojciechowiczem. To były poważne rozmowy, w gronie architektów. Musieliśmy odrzucić wiele lokalizacji, z różnych względów – technicznych, własnościowych. Ostatecznie w ubiegłym roku ustalone zostały dwie lokalizacje: pierwsza – na osi saskiej między Grobem Nieznanego Żołnierza i Pałacem Lubomirskich. Dobre, godne miejsce w centrum miasta, tradycyjna oś warszawska. Druga lokalizacja – nad Wisłą.
Według tego projektu jedna noga łuku byłaby na prawym, a druga na lewym brzegu Wisły. Oba projekty zostały wynegocjowane przez kilka lat. Władze Warszawy miały podjąć ostateczną decyzję, wychodząc już od spraw czysto technicznych, gdzie będzie ten pomnik łatwiej postawić.
– I co się stało?
– Po przegranych przez PO wyborach parlamentarnych okazało się, że władze miasta z projektu rezygnują. I zamiast Łuku Triumfalnego ma powstać kładka rowerowa imienia Bitwy Warszawskiej. Ja powiedziałem panu Wojciechowiczowi, żeby postawili w parku ławkę im. Bitwy Warszawskiej. Taniej wyjdzie.
– Zmieniając temat. Przez dziesiątki lat pana twórczość, pana kabaret dawały kolejnym pokoleniom powody do optymizmu. W tragicznym okresie PRL śmiech był bronią w walce z systemem. Czy dziś są jeszcze tematy, z których Polacy mogą się śmiać?
– Jak najbardziej. Tylko że mój kabaret jest zakazany w największych mediach. W radiu i telewizji nie ma piosenek czy monologów z mojego kabaretu. W obecnym sezonie gramy w Victorii, w piątki. W listopadzie gramy 18 i 25. Zapraszam na przedstawienie, a zorientuje się pan, że śmiejemy się do rozpuku, publiczność przychodzi cały czas. Tyle że jesteśmy zakazani w mediach publicznych i w ogóle jakichkolwiek mediach szerszego zasięgu. Czasem pokażą coś małe portale czy małe stacje. Jednak nasz kabaret jest niewidoczny z uwagi na niepoprawność polityczną. Jesteśmy ludźmi wolnymi, nie poddajemy się żadnej cenzurze. I to jest w Polsce zakazane!
– To o tyle zaskakujące, że o ile w czasach SLD czy PO blokada na kabaret Jana Pietrzaka nie dziwiła, tak teraz rządzi przecież Dobra Zmiana, która mówiła o reformie mediów publicznych. Powinna chyba odblokować miejsce dla dziennikarzy i artystów dotychczas wykluczanych?
– Pan uważa, że powinna. Ale ona wcale nie uważa, że powinna… Moje wypowiedzi w felietonach są poważne, bo jestem poważnym człowiekiem. Ludzie czasem zarzucają mi, że „kiedyś to pan był taki wesoły. A teraz taki smutny”. Otóż ja żartuję cały czas – w kabarecie za pieniądze. A jak mówię na przykład o upamiętnieniu polskich bohaterów, trudno, żebym z tego tematu robił sobie żarty.
Zobacz także: Recenzja książki Grzegorza Motyki „Wołyń ‘43”