"Super Express": - Cała Polska zobaczyła we wtorek czeskiego europosła broniącego polskiego rządu z dużą plakietką "Jestem Polakiem".
Dr hab. Petr Mach: - Od kiedy usłyszałem o procedurze wszczętej przeciwko Polsce przez Komisję Europejską, czułem, że jest to zagranie skrajnie nie fair. To ewidentne stosowanie podwójnych standardów wobec partii politycznych, jak i krajów. Niestety, obraz polskiej rzeczywistości prezentowany w zachodnich mediach jest skrajnie przesadzony. Czułem, że oprócz stanowiska w debacie muszę jakoś podkreślić swoje poparcie dla Polski
- Plakietką?
- Tak, przy krótkim wystąpieniu to "Jestem Polakiem" na znak solidarności było czymś, co akurat chciałem zaakcentować. Moje poparcie to kwestia pryncypiów i tego, że może to dotknąć innych. Dziś niesprawiedliwie traktuje się Polskę, za chwilę mogą tak potraktować Czechy. Silniejszych pewnie nie tkną.
- Europosłowie broniący polskiego rządu byli jakoś zorganizowani?
- Nie, nikt się ze mną nie kontaktował. Po prostu zobaczyłem w planie posiedzenia punkt dotyczący Polski. Do głosu zapisalem się już tydzień wcześniej, po decyzji Komisji w sprawie procedury sprawdzania praworządności w Polsce. Zarówno procedura, jak i debata to bezzasadna skandaliczna ingerencja w wewnętrzne sprawy Polski.
- Skąd się wzięła? Polska opozycja lobbowała, by do niej doszło?
- Tego nie wiem, ale z rozmów wokół tej sprawy wynika, że powód zarówno rozpoczęcia procedury, jak i debaty leży po stronie państw zachodnich lub Komisji Europejskiej.
- To znaczy?
- Trudno przesądzić. Logicznie rzecz biorąc, przed brytyjskim referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej nie powinni podejmować tak ryzykownego kroku, odbieranego bardzo źle. Wygląda jednak na to, że prawdziwym powodem debaty, jak i wszczęcia procedury, była nerwowa, wręcz histeryczna reakcja na nowy polski rząd. Nawet nie na PiS i jego poglądy, ale na deklarację, że nowa premier Szydło będzie przeciwna kolejnym kwotom redystrybucji imigrantów w UE.
- Czyli przesądził temat uchodźców?
- Tak, to jest teraz temat numer jeden, a nie sytuacja w Polsce. Kwestia Trybunału Konstytucyjnego w Polsce, kwestia zmian w mediach publicznych to był pretekst. Wydaje mi się, że chodziło właśnie o rozlokowywanie imigrantów. To dla elit UE jest najważniejsze.
- Pańskim zdaniem po wczorajszej debacie można spodziewać się jakiegoś kompromisu Komisji, europarlamentu i polskiego rządu?
- Do czasu zgody na kolejne kwoty imigrantów? Nie sądzę. W kuluarach pojawiła się jednak wśród euroentuzjastów obawa, że tak ostre i niesprawiedliwe stanowisko wobec Polski, zarówno KE, jak i europarlamentu, może się przyczynić do wzrostu nastrojów eurosceptycznych. Sama debata niczego nie zmienia, bo debaty w europarlamencie są quasi-debatami. Europosłowie ze sobą nie polemizują. Podpisują się, wygłaszają swoje stanowiska i znikają...
- W czasie debaty zniknęli prawie wszyscy europosłowie Platformy Obywatelskiej.
- W europarlamencie nikt nikogo nie słucha, wszyscy z góry wiedzą, co się stanie. To ciekawe, że wtorkowa debata była chyba pierwszą, po której miałem jakikolwiek odzew ze strony innych europosłów, a przemawiałem już ze sto razy. Wchodzili ze mną w polemikę, podchodzili do mnie po wystąpieniu, gratulując. Otrzymałem też setki e-maili od polskich obywateli.
- Normalnie nie polemizują?
- Normalnie europarlament to parodia parlamentaryzmu. Nikogo te wystąpienia nie obchodzą, nikt ich nie słucha. Komisja Europejska coś proponuje, europarlament udaje prawdziwy parlament i głosuje, a później coś wchodzi w życie po decyzjach wąskich grup kierujących klubami.