"Super Express": - Ostatnio wszystkich rozpala hejt w internecie. Pana też obrażają, ale pan nie obraża innych. Jak się to panu udaje?
Paweł Zalewski: - Nie wszyscy, którzy są na portalach społecznościowych, obrażają innych. Dla mnie polityka jest rozmową i tak ją traktuję. Również w internecie.
- Jak pan reaguje, kiedy nieznajoma osoba obrzuca pana stekiem wyzwisk, nazywając pana sprzedawczykiem i zdrajcą? Jakoś to pana osobiście dotyka?
- Cóż, przede wszystkim nie jestem najchętniej hejtowanym politykiem. Ale nawet jeśli się to pojawia, nie biorę tego do siebie. Po prostu takie osoby ignoruję lub blokuję je na swoich kontach w portalach.
- A może warto takie osoby nawracać?
- Nawracać można osoby, które chcą wysłuchać tego, co mam do powiedzenia. Często rozmawiam z ludźmi, którzy się ze mną nie zgadzają.
- Na przykład ze mną. Ale rozmawiamy sobie i się nawzajem nie obrażamy.
- Lubię poznawać opinię innych. Ciekawi mnie, co inni mają do powiedzenia. Czasami przyznaję rację, czasami nie. Na tym polega rozmowa. Problem w tym, że politycy zaczynają wykorzystywać negatywne emocje do własnych celów i budowania wokół nich poparcia dla siebie. To jest niebezpieczne.
- O tych złych emocjach mówię w związku z wypadkiem Andrzeja Dudy. Okazało się, że mnóstwo osób, które były na stronach internetowych KOD, życzyły prezydentowi śmierci i obrażały go. Potem pojawiły się kontrkomentarze. Polska jest tak podzielona, że już nigdy nie możemy się spotkać?
- Polska jest podzielona i to jest fakt. Ale postawił pan pewną tezę - że nienawiść płynie wyłącznie z jednej strony.
- Mówię o KOD, bo to bieżące wydarzenie, ale rzeczywiście, nienawiść płynie z dwóch stron.
- Jeśli chodzi o KOD, to udowodniono, że pod część jego działaczy podszywają się działacze prorosyjskiej partii Zmiana. Używają oni znaczków KOD, by pogłębiać nienawiść. To broń hybrydowa, którą stosuje Rosja wobec Polski.
- Czyli to rosyjska prowokacja?
- W jakiejś mierze tak. Najważniejsze jest dla mnie to, że kierownictwo KOD jednoznacznie potępiło takie wypowiedzi, dając przykład, jak należy się zachować. Bardzo dużym problemem jest to, że PiS, który prowadził kampanię nienawiści wobec prezydenta Komorowskiego, na co są dowody, nigdy tego nie potępił, choć ataki na byłego prezydenta były niebywale niewybredne.
- Że wszyscy prezydenci są obrażani?
- Cóż, obrażanie stało się bronią polityczną.
- Zaczęło być też bronią dziennikarzy. Atakują i prezydenta Dudę, atakowali Bronisława Komorowskiego.
- Część dziennikarzy uznała się za zbrojne ramię partii politycznych. Szczęśliwie są w Polsce dziennikarze przyzwoici, którzy poważnie traktują swoją misję. Nie bratają się z żadną z partii, choć mają przecież swoje przekonania polityczne. Wrócę do obrażania jako broni politycznej. Do tej pory była ona cechą charakterystyczną państw totalitarnych. Była elementem propagandy komunistycznej przeciwko choćby Armii Krajowej. Pamiętamy Gomułkę w 1968 r., który rozpętując antysemicką nagonkę, mówił, że wy jesteście tymi, którzy służą obcym interesom. Teraz to wraca.
- W jaki sposób?
- Weźmy chociażby poniedziałkowe przemówienie Jarosława Kaczyńskiego w Łomży. Mówił, że jego przeciwnicy polityczni przebierają się w barwy biało-czerwone, a tak naprawdę służą obcym interesom, to jest to prowokowanie do nienawiści. Także w sieci.
- Kaczyński to według pana prowokator?
- Tak. Jeśli, jak robi to prezes PiS, oskarża pan swojego oponenta politycznego, że w istocie jest zdrajcą, że przebiera się za Polaka, to jest to czymś najgorszym, co można powiedzieć o człowieku. To zachęta, by wyłączać ludzi ze wspólnoty. To rodzi nienawiść.
- Podoba mi się to, co pan mówi. Z jedną uwagą. Byli w historii Polski zdrajcy poukładani z obcymi mocarstwami, którzy czerpali z tego korzyści. Teoretycznie może tak być. Są pewnie tacy, którym niepodległość Polski jest nie w smak. Może woleliby obce, na przykład ekonomiczne, panowanie.
- Tak pan uważa?
- Myślę, że są tacy.
- Jeśli są, to jest ich bardzo niewielu.
- Może Kaczyński mówił do nich?
- Właśnie nie. Nie jest tak, że ujawniono jakiś przypadek szpiegostwa. Ja w polityce nie widzę zdrajców. No może poza tymi, którzy ewidentnie służą Rosji.
- Czyli są tacy?
- Tak. Mówiłem o partii Zmiana. Jarosław Kaczyński nie mówił jednak o niej. Mówił o bardzo dużej zbiorowości ludzi, którzy chodzą na marsze KOD.
- Sam widziałem zdjęcia z tych marszów, na którym dzieci trzymały transparent życzący śmierci Jarosławowi Kaczyńskiemu.
- Po pierwsze, jeśli ktoś mobilizuje swoich zwolenników na nienawiści, to wiadomo, że jego przeciwnicy też będą się do niej odwoływać. Nie pochwalam tego. Potępiam wręcz. Niemniej tak to działa. Po drugie, mówimy o skali. Na marsze przychodzą dziesiątki tysięcy osób. Mówimy o marginesie, a nie o regule. Dla Jarosława Kaczyńskiego w KOD to reguła. On mówi o wszystkich. Mówi, że ci, którzy się z PiS nie zgadzają, są naszymi wrogami. Zacieśnia w ten sposób relacje ze swoim twardym elektoratem. Rozumiem, czemu powiedział to w Łomży.
- Czemu?
- Bo ten teren jest od dawna bardzo prawicowy. Tam w 1922 r. walczył o mandat Roman Dmowski. Szanuję tych ludzi. Wiem, jak twardo walczyli z wpływami komunistycznymi. Widzę też, jak instrumentalnie traktuje ich Jarosław Kaczyński. Wykorzystuje emocje Polaków, związane z miłością do ojczyzny, na rzecz budowania poparcia dla swojej partii, która Polsce szkodzi.
- Wie pan, że ludzie głosują na Jarosława Kaczyńskiego, bo wierzą, że to pierwszy polityk, który dba o ich interesy.
- Przerażające jest to, że wmówił on Polakom, że to, co robi dla siebie i swoich kolegów, jest dobre także dla zwykłych obywateli. Jeśli zobaczymy, kto jest dziś beneficjentem dobrej zmiany.
- Pisaliśmy o tym.
- No właśnie. Wymieńmy te nazwiska. To poseł Jasiński - człowiek bez doświadczenia, który został prezesem największej spółki w Europie Środkowej. Pani Goss - przyjaciółka prezesa Kaczyńskiego, która pożyczała mu pieniądze, została członkiem rady nadzorczej naszego giganta energetycznego. Ta lista jest dużo dłuższa. Ale to ci ludzie na dobrej zmianie wygrywają. Jarosław Kaczyński wmówił Polakom, że te zmiany są dokonywane w naszym interesie. Dokonują się w interesie PiS.
- Ale czy PO nie robiła tego samego?
- Pamiętamy, jak doradca Donalda Tuska trafił do zarządu Orlenu. PO się z tego wycofała.
- Wycofała się, bo media to napiętnowały.
- I bardzo dobrze. Kiedy to wypłynęło do mediów, po kilku dniach z tej decyzji ze wstydem się wycofano. Różnica między PO a PiS polega na tym, że kiedy nam takie praktyki wypominano, rumieniliśmy się ze wstydu. Jarosław Kaczyński robi to bezwstydnie, mówiąc: "A co mi zrobicie?". To jest ta różnica.
Czytaj także: Zdaniem naczelnego: Jesteście gorszym sortem Polaków, sami to udowodniliście