"Super Express": - Po raz kolejny w Kijowie dokonał się dramatyczny zwrot sytuacji. Po raz kolejny ekipa Janukowycza siłą próbowała rozprawić się z protestującymi na Majdanie i ta próba zakończyła się największą liczbą ofiar śmiertelnych. Unia Europejska po nawoływaniach do politycznych rozwiązań kryzysu, tym razem zareagowała znacznie ostrzej i zapowiada sankcje. Czas najwyższy na zdecydowane działania i wzięcie odpowiedzialności za to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą?
Paweł Zalewski: - Problem polega niestety na tym, że sankcje to przecież zrzucenie z siebie odpowiedzialności, a nie wzięcie jej na siebie.
- To osamotniony głos. Wszyscy wierzą, że sankcje to adekwatny krok.
- Sankcje jednak niczego nie zmienią na lepsze. Zabolą Janukowycza oraz jego ekipę, ale nie doprowadzą do pozytywnego rozwiązania kryzysu na Ukrainie.
- A więc jeśli nie sankcje, to co? Jak skutecznie Zachód może włączyć się w rozwiązanie dramatu Ukrainy?
- Chodzi o realne rozmowy między rządem a opozycją, w których w roli mediatora wystąpią razem Unia Europejska i Stany Zjednoczone. Warunkiem takiej mediacji musi być plan stabilizacji dla ukraińskiego budżetu i pomocy w reformach, którego przygotowanie jest możliwe realnie szybko. I w oparciu o ten plan muszą odbyć się rozmowy między stronami konfliktu. To jedyny wariant, który pozwoli uniknąć podziału kraju i uchronić go przed katastrofą ekonomiczną.
- Żeby do takich rozmów doszło, potrzebna jest jednak wola, szczególnie Janukowycza, który - jak widać - nie bardzo lubi bawić się w takie subtelności jak dialog.
- Oczywiście, ale Janukowycz musi zdawać sobie sprawę, że znalazł się w bardzo trudnej sytuacji.
- Pana zdaniem jego pozycja jest gorsza niż w czasie całego kryzysu?
- Dziś sytuacja wygląda inaczej niż miesiąc temu, kiedy również strzelano do ludzi. Wtedy wyraźnie widać było, że to Kreml i czynniki prorosyjskie w Kijowie przejmowały inicjatywę na Ukrainie. Tym razem próba spacyfikowania Majdanu była inicjatywą samego Janukowycza. Chciał w ten sposób uzyskać przewagę nad opozycją w centrum Kijowa. To jednak niewykonalne, ponieważ miasto jest wrogie wobec rządzącej ekipy. Poza tym Janukowycz nie ma takiej siły, żeby kontrolować cały kraj. Wtorkowe użycie siły i ofiary śmiertelne uruchomiły logikę podziału kraju. Kolejne jednostki administracyjne na zachodzie kraju przejmowane są przez opozycję i to proces, nad którym Janukowycz nie ma kontroli. Musi mieć świadomość, że za chwilę może nie być w ogóle potrzebny.
- W jakim sensie?
- Jeśli Ukraina zacznie dzielić się na zachodnią i południowo-wschodnią, to na jego miejsce przyjdzie inny reprezentant Partii Regionów, który z jednej strony będzie cieszył się większym zaufaniem prezydenta Putina niż Janukowycz, a z drugiej będzie bardziej wiarygodny, szczególnie wobec Ukraińców, ponieważ nie będzie miał krwi na rękach. Janukowycz staje więc nie tylko przed perspektywą utraty władzy, lecz także swojego majątku i bezpieczeństwa. To jest ta motywacja, która może go skłonić do konstruktywnych rozmów z opozycją.
- Pewną dozę sceptycyzmu podpowiada dotychczasowe doświadczenie z negocjacji z Janukowyczem. Wiele razy dowiódł, że jest zupełnie niewiarygodnym partnerem do rozmów.
- To już jest kwestia kompetencji negocjatorów, którzy powinni znać Janukowycza i wiedzieć, w jaki sposób trzeba z nim rozmawiać. To, na co zwrócił pan uwagę, nie unieważnia postulatu prowadzenia konstruktywnych rozmów między stronami sporu.
- Myśli pan, że świadomość możliwości utraty władzy może być wystarczającym bodźcem dla Janukowycza, żeby ustąpić opozycji?
- To już nawet nie świadomość, ale procesy, który są dla niego widoczne. To nie jest proces intelektualny, do którego musi on dojrzeć, ale fakty, które już dostrzega.
Zobacz też: Paweł Zalewski: Próba odzyskania wiarygodności
- Zastanawia mnie jeszcze jedno - to już kolejna próba przepędzenia protestujących z Majdanu. Kolejna, która na razie się nie udała. Czy nie za dużo od niego wymagamy, chcąc, żeby pojął swoją sytuację, kiedy ciągle popełnia te same błędy i niczego się na nich nie uczy?
- Oczywiście, jakość zarówno ekipy rządzącej, jak i opozycji na Ukrainie jest bardzo niska. Ale i to nie unieważnia mojego postulatu rozmów. Problem polega po prostu na tym, że poza Polską w Europie nie ma chętnych, którzy chcieliby je przeprowadzić. Wszyscy chcą mieć poczucie dobrze wykonanego zadania, wprowadzając sankcje. Jednak trzeba pamiętać, że wprowadzenie sankcji jest przyznaniem się do porażki.