Banki pożyczały franki, których nie miały

i

Autor: Tomasz Radzik Banki pożyczały franki, których nie miały

Paweł Reszka: Banki mają interes klientów w nosie

2016-06-11 7:15

"Niestety, dwie strony - bank i klient - nie są równouprawnionymi partnerami. Po jednej stronie masz gigantyczną maszynerię wyszkolonych sprzedawców, departamenty prawne, ludzi od pisania umów, specjalistów od oddziaływania na ludzką psychikę. Po drugiej stronie masz człowieka, który chciałby mieszkać w większym domu" - Paweł Reszka odsłania kulisy funkcjonowania rynku finansowego w Polsce.

"Super Express": - Masz kredyt?

Paweł Reszka: - Mam kredyt złotówkowy. Nigdy nie miałem z nim problemów. Nie mam polisolokat i innych toksycznych instrumentów finansowych.

- Nikt ciebie nie oszukał?

- Wtedy nikt mnie nie naciągnął i nie oszukał. Ale "walka" trwa, wciąż dzwonią różni konsultanci z superofertami. Sytuacja na rynku finansowym jest trudna i jak widać, ciągle liczy się sprzedaż.

- Jesteś chciwy?

- Tak. To nie musi być zła cecha.

- Twoi rozmówcy okazywali uczucia? Przecież oszukali wielu Polaków.

- Różne były przypadki. Większość z nich nie przyznawała się, że mają coś za uszami. Mówili, że system jest zły. Zwalali na kolegów, którzy wrabiali ludzi. Ale oni sami byli czyści. Potem trafiałem na ludzi, którzy potrafili przyznać się do tego, że oszukiwali.

- W jednym z fragmentów twojej książki pracownik banku odmawia udzielenia niekorzystnego kredytu osobie, która bardzo chciała go dostać. Takie sytuacje nieczęsto się zdarzają.

- Chciwość rozciąga się na dwie strony barykady: na klientów i sprzedawców. Gdyby klienci nie byli chciwi, to mechanizm kuszenia przez system nie zadziałałby. Sprzedawcy byli szkoleni, żebyw grać na emocjach, grać na chęci posiadania.

- Ludzie wciąż się dają oszukiwać.

- Oczywiście. Niestety, dwie strony - bank i klient - nie są równouprawnionymi partnerami. Po jednej stronie masz gigantyczną maszynerię wyszkolonych sprzedawców, departamenty prawne, ludzi od pisania umów, specjalistów od oddziaływania na ludzką psychikę. Po drugiej stronie masz człowieka, który chciałby mieszkać w większym domu. Sprzedawcy i ich szefowie mieli w nosie, czy klientowi będzie dobrze, jak dostanie od nich kredyt. Kierownictwo miało pretensje do pracowników, że nie sprzedali produktu, a mogli go sprzedać.

- Jeden z twoich rozmówców mówił, że słyszał, jak młode dziewczyny z prowincji naciągały klientów na jakieś dziwne produkty. Swój sukces wyrażały przez krzyk radości: "Taaaak, kur., złapałam frajera". Przerażające. Tak się teraz zaczyna przygodę z systemem finansowym?

- Od tego się zaczyna, żeby wejść do wielkiego świata, najpierw trzeba być sprzedawcą. Ten fragment jest głosem człowieka, który nie jest po żadnej ze stron. Jednym z niewielu, bo książka składa się z opowieści "sprawców".

- Która historia była dla ciebie najbardziej wstrząsająca i rozwaliła cię na kawałki.

- Historia o sprzedawaniu polisolokat nie jako inwestycji, ale jako "daru serca". Sprzedawano w okładkach z serduszkiem z dedykacją: "Kochanej wnuczce", "Kochanej córuni". Ludzie myśleli, że robią prezent najbliższym, a w istocie wtapiali ciężkie pieniądze.

- Korespondencje kierownictwa z pracownikami, które opublikowałeś w książce, to mobbing. Czy presja szefów na wynik nabierze cywilizowanego charakteru?

- To się może zmienić, kiedy instytucje finansowe zrozumieją, że tracą rynek na rzecz firm, które będą traktować klientów w etyczny sposób. Spotkałem kilka osób, które wyszły z sektora finansowego i założyły swoje firmy zajmujące się doradzaniem finansowym. Dla nich klient jest najważniejszy, bo bez klientów przestają istnieć.

- Przeczytałem w twojej książce, że pracownicy potrafili wcisnąć ryzykowną usługę nawet swojej rodzinie.

- Ludzie, którzy byli sprawcami, często byli też ofiarami. Sami kupowali różne usługi, bo w nie na początku wierzyli. A każda sprzedaż zaczyna się od kontaktów, które masz w telefonie komórkowym.

- Trzeba mieć dużo znajomych, żeby zarobić.

- Zgadza się. Na początku masz mało kontaktów i dzwonisz do najbliższych.

- Co sprzedawcy robili, jak kończyły im się kontakty.

- Sprzedawcy otrzymywali poradnik, gdzie szukać kontaktów. W poradniku były pomocnicze pytania, np. w jakiej szkole uczą się twoje dzieci, czy chodzisz na wywiadówki. Może znasz rodziców kolegów syna? To była prosta droga, żeby wywalić swoje życie w kosmos.

- Przecież ludzie wiedzą, że są wykorzystywani. Kupując samochód w komisie, ludzie są przezorni. Dlaczego tak samo nie mogą się zachowywać w instytucjach finansowych?

- Jest jakaś podświadoma wiara, że instytucje są po to, żeby było nam dobrze. Trudno ludziom uświadomić, że te firmy są po to, żeby im było dobrze. Sprzedawcy muszą wciskać ludziom produkty, żeby zarobić na życie. Oni też mają kredyt i rachunki do zapłacenia. Nie mają etatu, płaci im się grosze. Ich prawdziwym zarobkiem jest prowizja. Sprzedawcy są w stanie zrobić wszystko, żeby coś sprzedać. Jeżeli sobie to uświadomimy, to będziemy bardzo podejrzliwi.

- Gorącym tematem w polskiej polityce są kredyty frankowe. Prezydent Andrzej Duda obiecał pomóc frankowiczom.

- W mojej książce opisałem historię związaną z Rekomendacją S, z której wynikało, że branie kredytu we frankach szwajcarskich nie jest dobrym pomysłem. Po ogłoszeniu rekomendacji rozpętała się fala krytyki ze strony polityków i ekspertów. Krytykowali oni rekomendację z czysto wolnorynkowych pobudek. Rozumiem, że ci politycy, którzy wtedy krzyczeli bardzo głośno, teraz niechętnie będą się do tego przyznawali. W 2006 roku nadzór bankowy był pod presją polityków. Nie wiem, czy teraz stać państwo na to, żeby każdy frankowicz był zadowolony. Coś trzeba z tym zrobić, na szczęście nie jestem politykiem.

- Czy nie uważasz, że system finansowy sprawił, że ludzie tracą zmysły i są omamieni wizją szybkiego zysku?

- Na studiach trzy osoby zrzucają się na jedno piwo. Nagle zaczynają pić whiskey. Szef zaprasza ich do najmodniejszego klubu w mieście. Muszą inaczej się ubierać. To, czy jesteś fajnym gościem, zależy od tego, ile sprzedajesz. Frajerzy sprzedają mało, a rekin sprzedaje dużo. Okazuje się, że złapałeś Pana Boga za nogi. Stać cię na wiele rzeczy, bez problemu koledzy z branży dają ci kredyt. Potem zdajesz sobie sprawę, że jesteś niewolnikiem. Nie sprzedajesz i nie zarabiasz kasy. Nie masz dokąd wracać, bo rodzicom sprzedałeś trefny produkt. To mną wstrząsnęło, a nie jakieś tam imprezy. Środowisko dziennikarskie nie należy do najświętszych, wiele rzeczy udało mi się zobaczyć.

ZOBACZ: Polskie banki mogą lepiej wspierać drobnych przedsiębiorców

- Jaka jest teraz sytuacja instytucji finansowych? Eldorado już się skończyło.

- Rynek siadł. Firmy mają dwie drogi Albo się zmienią. Albo będą jeszcze bardziej naciągać klientów, bo rynek się skurczył.

- Wyobraźmy sobie, że zaczynasz dorosłe życie. Przyjeżdżasz do Warszawy na studia i szukasz pracy. Zatrudniłbyś się w jakiejś instytucji finansowej?

- Ja przyjechałem z małego miasta na studia do dużego miasta. Nigdy nie chciałem pracować w banku. Zawsze chciałem być reporterem i się odnalazłem w tym fachu.

ZOBACZ:

Nasi Partnerzy polecają