"Super Express": - Ma pan za złe "Super Expressowi", że opublikował zdjęcia z poniedziałkowego spotkania z kolegami i koleżankami z PiS?
Paweł Poncyljusz: - A dlaczego miałbym mieć? Zdjęcia nie kłamią, a ja nie mam się czego wstydzić. Zresztą nie próbowaliście nadinterpretować tego, co się stało. To, że prezesowi nagle się odwidziało i już nas nie lubi, nie oznacza, że nie mogę się spotykać z przyjaciółmi. Zwłaszcza teraz, gdy obie posłanki zostały w trybie natychmiastowym usunięte z partii.
- Wasze uśmiechnięte twarze na zdjęciach pozwalają sądzić, że doszliście do jakiegoś konsensusu.
- Nie ustaliliśmy nic ważnego, a ja nie wybiegłem cały rozpromieniony na ulicę. Po prostu zobaczyłem waszego reportera szybciej niż on mnie i pomachałem mu.
- Jak pan ocenia zachowanie Michała Kamińskiego, który nie uległ namowom i nie zdradził treści waszych rozmów?
- Tylko takiej reakcji mogłem się po nim spodziewać. Wiem, że mogę liczyć na jego lojalność. I dziwię się, że ktokolwiek w PiS mógł go namawiać do roli donosiciela i kabla. To odważna i jednoznaczna postawa, niezostawiająca pola do spekulacji co do jego stanowiska.
- Czy potrafi pan w jakikolwiek sposób usprawiedliwić wykluczenie obu posłanek?
- Nie. To była nierozsądna decyzja. Również ze względu na toczącą się kampanię samorządową.
- Jednak posłanka wyraźnie powiedziała, że chciałaby rywalizować ze Zbigniewem Ziobrą o fotel prezesa partii.
- Tak, ale dodała, że jedynie wtedy, gdyby sam prezes zrzekł się stanowiska. Tydzień wcześniej w wywiadzie dla "Wprost" Jacek Kurski powiedział, że PiS wygra wybory tylko w wypadku katastrofy gospodarczej. Joanna tak daleko się nie posunęła, ale to ją wykluczono.
- Pan też jest aktywny w mediach. Nie boi się pan, że podzieli los koleżanki?
- Boję się tylko Pana Boga. Teraz po prostu apeluję o przywrócenie obu posłanek do PiS. Jeśli spotka mnie to samo, co Joannę, to trudno. Liczę się z tym. Jednak do końca życia plułbym sobie w brodę, gdybym nie podjął próby cofnięcia tej decyzji. Zresztą powiedziałem im, że tak zrobię, a one nie oponowały.
- Co zrobią, jeśli jednak nie zostaną przyjęte?
- Domyślam się, że tak właśnie będzie. Obie zadeklarowały chęć pozostania w polityce i odmówiły wejścia zarówno do Platformy, jak i do PSL. To oczywiste, co zrobią.
- A pan co wtedy zrobi?
- Tak jak dziś obiecuję im lojalność w PiS, tak samo obiecuję im lojalność poza tą partią.
- Czy na prawej stronie sceny politycznej jest miejsce na jeszcze jedno ugrupowanie?
- Myślę, że tak. Sierot po POPiS-ie, takich jak ja, jest dużo, dużo więcej. Polska potrzebuje spokojnej i odpowiedzialnej za państwo partii centroprawicowej. Wraz z kolegami dostajemy dziś wiele słów poparcia. Od zwykłych ludzi i od polityków. Wszyscy mówią, że nareszcie pojawiła się szansa na normalność.
- Co miałoby odróżniać taką partię od Platformy i PiS?
- Jesteśmy lepiej obeznani w mechanizmach funkcjonowania państwa. Gwarantujemy też, że będziemy po stokroć bardziej efektywni niż rząd Donalda Tuska. Jeśli chodzi o różnice z PiS, to proszę wybaczyć, ale nie będę się już pastwił nad tą partią.
- Ma pan dość mówienia wyłącznie o katastrofie smoleńskiej?
- Nie. Mam dość nieustającej wojny na maczugi. Kraj pilnie potrzebuje reform, w każdej dziedzinie. Nawet jeśli różne grupy społeczne poniosą koszty, na dłuższą metę zyska na tym całe społeczeństwo. Niestety, w PiS jest wiele osób, które wolą odgrywać teatr walki gladiatorów na śmierć i życie. Wyborcy są tym jednak coraz bardziej znudzeni.
Paweł Poncyljusz
Poseł Prawa i Sprawiedliwości