"Super Express": - Szkoda panu Grzegorza Schetyny?
Paweł Piskorski: - Znam go już około 27 lat - jeszcze z NZS - i mam sentyment do jego osoby z tamtych czasów. Ale z politycznego punktu widzenia nie jest mi go szkoda. Poległ od własnej broni. Był współtwórcą wprowadzanego od lat systemu jedynowładztwa Donalda Tuska. Wydawało mu się, że jest niezbędny Tuskowi, więc może pomagać usuwać inne osoby z PO, a jemu samemu nic się nie stanie...
- W ten sam sposób i pan został wyeliminowany...
- Ależ oczywiście. Grzegorz Schetyna był egzekutorem decyzji Donalda Tuska o wyeliminowania mnie na dwa tygodnie przed kongresem partii w 2006 r. Pretekst do tego był kompletną bzdurą. Rzekomo miało być coś nie w porządku z prowadzonym przeze mnie zalesianiem - że powodowało to konflikt interesów między moją działalnością publiczną a prywatną. To nieprawda. Ale chodziło właśnie tylko o pretekst.
- Donald Tusk kiedyś powiedział, że w polityce nie ma przyjaciół...
- To bardzo kontrastowało z tym, co my o sobie nawzajem - ja, Grzegorz i Donald - myśleliśmy w latach 90., kiedy łączyły nas bliskie relacje towarzyskie. Na dłuższą metę ten jego pogląd jest niemądry, bo skazuje go na samotność. Zamiast przyjaciółmi będzie otoczony tylko służalczymi ludźmi, którzy z kolei zostawią go w krytycznym dla niego momencie. Cóż, taką drogę wybrał.
- A co dalej z Grzegorzem Schetyną? Skończył się jako polityk?
- Skończyła się jego droga jako ważnego polityka w Platformie rządzonej przez Donalda Tuska. Powrotu dla niego nie ma, bo obaj panowie szczerze się nienawidzą i wykluczają współpracę między sobą. Ale to tylko tyle. Bo Grzegorz jest na tyle jeszcze młodym człowiekiem, że może przeczekać Tuska, a poza tym wiele innych rzeczy może jeszcze się wydarzyć. O jego końcu jako polityka nie ma więc mowy.
Paweł Piskorski
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego