Paweł Piskorski: KLD finansowali Niemcy z CDU

2014-04-29 4:00

O kulisach finansowania partii Donalda Tuska mówią jej założyciele.

"Super Express": - Wydał pan książkę, a w niej napisał, że Kongres Liberalno-Demokratyczny, poprzednia partia Donalda Tuska, była finansowana przez niemieckich polityków z CDU.

Paweł Piskorski: - To są dwa zdania w książce. Niemniej podtrzymuję to i wszystko, co napisałem, jest prawdą. Osobami najbardziej w tej sprawie kompetentnymi są Tusk i Jan Krzysztof Bielecki.

- Były, anonimowy polityk KLD w rozmowie z "Wprost" mówił, że chodziło o kilkaset tysięcy marek. W Polsce 1990 roku to były olbrzymie pieniądze.

- Nie mogę komentować konkretnych kwot, bo to dane od informatora "Wprost". I tak powiedziałem prawdę o finansowaniu polskich partii na początku lat 90. z otwartością, na jaką nie było do tej pory stać nikogo. Podkreślam jednak, że były to czasy raczkującej demokracji i jej standardy odbiegały od dzisiejszych... Była inna ustawa o partiach, możliwe było przyjmowanie pieniędzy od biznesmenów.

- Przyjmowanie ich z zagranicy wywoływało jednak oburzenie. Pamięta pan, że Leszka Millera za pożyczkę moskiewską 1,2 mln dol. z ZSRR na powstanie SLD chciał wyrzucać z partii nawet Włodzimierz Cimoszewicz?

- Tak, ale tego nie da się porównać z finansowaniem KLD przez Niemców. To była inna sprawa, pożyczka moskiewska pochodziła z kraju, który dopiero co nas okupował, a jego wojska wciąż stacjonowały na naszym terytorium. Nie mam też wiedzy o tym, by Donald Tusk kiedykolwiek w swojej polityce kierował się spłacaniem długu wobec Niemiec.

- Wspomina pan o szemranych biznesmenach i pieniądzach przynoszonych do KLD w reklamówkach. Pojawienie się milionów w małej partii nie wzbudzało podejrzeń? Często przynosili je ludzie powiązani ze służbami komunistycznymi...

- Dziś oczywiście łatwo jest przybrać mentorski ton i mówić, jakie to było wstrętne. Samokrytycznie przyznaję jednak, że wtedy nie miałem pojęcia o tych powiązaniach. Może Tusk i Bielecki mieli nieco większą wiedzę, jako ludzie o te 10 lat ode mnie starsi.

- Trzecią kluczową postacią w KLD był Janusz Lewandowski, dzisiejszy komisarz UE. Opisuje pan, że jako minister ds. prywatyzacji czynił biznesmenów o dziwnych powiązaniach swoimi pełnomocnikami, szedł na rękę sponsorowi KLD...

- Ale nie zarzucam, że politycy KLD się na tych rzeczach wzbogacili. Pokazuję pewien mechanizm. I to, że politycy tacy jak Donald Tusk czy Jarosław Kaczyński powinni się wypowiadać o standardach polityki i relacji z biznesem ze znacznie większą pokorą i mniejszą dawką hipokryzji. Powinni pamiętać, co sami robili w tamtej rzeczywistości. Taka jest prawda o ówczesnej polityce.

- Właśnie, prawda... Wielu zapyta, na ile jest pan wiarygodny, skoro sam miał problemy z wyjaśnieniem pochodzenia swojego majątku...

- Podkreślmy, że nie miałem ani jednego zarzutu poza jedną sprawą dotyczącą mojego prywatnego działania z 1997 roku, czyli mojej umowy z antykwariuszem.

- Bardzo korzystnej umowy, dodajmy.

- I mam w tej sprawie trzy wyroki na moją korzyść, a niebawem będzie wyrok czwarty. A wszystkie inne sprawy, tzw. układ warszawski czy afera mostowa, okazały się bzdurami. Nie chciałem opisywać środowiska liberałów wcześniej także dlatego, żeby nie zarzucano mi zemsty za procesy czy wyrzucenie z PO. Dziś mogę opowiadać nie jako podejrzany, ale jako polityk oczyszczony, może najlepiej prześwietlony w Polsce.

- Zarzut zemsty i tak się pojawi. Dopóki był pan w PO, prokuratury nie interesowały źródła pańskiego majątku. Kiedy pana z PO wyrzucili i zaczął działać w SD, to po latach zaczęło się sprawdzanie, czy deklarowane przez pana antyki mieściły się panu w tapczanie i szafie...

- Rzeczywiście na początku kampanii w 2010 roku prokuratura wyciągnęła nagle lipną sprawę. To uderzenie spowodowało, że się wycofałem. Ale od tamtej pory minęły już 4 lata! Ile musiałbym czekać i milczeć, żeby ktoś nie powiedział, że to zemsta? Wszystkie sprawy oprócz czwartego wyroku w sprawie antykwariusza wygrałem. I jeżeli po książce oni znów z czymś wyjadą... Po tylu wcześniejszych doświadczeniach macham na to ręką. Problem z atakami za to, co mówię, polega na tym, że Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym elity polityczne z 2014 roku to ci sami ludzie, co w 1991 roku. Pomimo upływu ponad 20 lat! W innym kraju byłaby to książka historyczna. Stąd nerwowość polityków, którzy woleliby zapomnieć o tym, co sami robili.

Polub nas na Facebooku