Idei połączenia Rzeczpospolitej i Niemiec w jedno państwo nie byłoby sensu komentować, gdyby nie to, że wyraził ją człowiek jeżdżący z wykładami po najlepszych wyższych uczelniach świata i w jednej osobie były prezydent Polski.
Ostatni raz proces terytorialnego łaczenia się z nami Niemcy rozpoczęły nad ranem 1 września 1939 r. Integracja była głęboka a administracja wywodziła się tylko z jednej strony. Z pozycji siły i pogardy niemieckie państwo rabunkowo eksploatowało wszystko co polskie – krótko mówiąc, pasło się na naszym.
Jak rozumiem Lech Wałęsa postuluje, aby ten śmiały krok powtórzyć raz jeszcze, teraz już w dogodnych warunkach, gdy niemiecka ręka wykonuje gest pozdrowienia nie przez uniesienie i wyprostowanie, lecz przez podanie dłoni do uścisku. Atmosfera ma być tak dobra, że zwykłe dobrosąsiedztwo nie wystarczy – trzeba zawrzeć małżeństwo!
Będzie więc wspólna flaga, wspólna konstytucja, wspólny rząd, wspólne... pieniądze. O, jak fajnie! Budżet niemiecki połączy się z budżecikiem polskim. We wschodniej części państwa – tej między Odrą a Bugiem – tego dnia odbędą się spontaniczne demonstracje radości, bo już od 1 (września?) będziemy lepiej zarabiać. Dyrekcje szkół i szpitali z zapałem zabiorą się za pisanie do polsko-niemieckich ministerstw o tym na jaki adres co wysłać i w jakiej ilości.
A co w tym czasie będzie się działo w zachodniej części kraju? Panie prezydencie, chwila namysłu... Bingo! Również demonstracje. Duuużo demonstracji. Bo z jednoczeniem jest tak, że to albo rabowanie albo nomen omen dzielenie. I jedno i drugie budzi opory, u którejś ze stron. Niemcy z RFN w jej granicach do 1989 r. ciągle jeszcze łożą na Niemców z obszaru byłego NRD. Czy równie chętnie będą łożyć na ponad 38 milionów nowych współobywateli?