"Super Express": - Jak zaczęła się Pana znajomość z ks. Isakowiczem-Zaleskim?
Paweł Kukiz: - Mnie to jest bardzo ciężko opisać jakieś specjalne historie, jakieś charakterystyczne momenty, bo cała znajomość z księdzem Tadeuszem była czymś... ciekawym to mało powiedziane, po prostu czymś ważnym.Poznałem go już bardzo dawno temu, przez swojego świętej pamięci ojca. Ojciec znał księdza, bo interesowali się wspólnie Kresami, Kościołem Ormiańskim i tymi wszystkimi sprawami. I chcąc nie chcąc, czasem uczestniczyłem w ich spotkaniach. To były krótkie momenty, bo oni mieli swoje tematy, a ja byłem wtedy bardziej „z rockiem”.
Wspólne działania dla osób niepełnosprawnych i medal Brata Alberta
- Czy była to znajomość bardziej osobista, czy współpracowaliście na innych polach?
- Poznałem go chyba w latach dziewięćdziesiątych, a później nasze drogi częściej się krzyżowały. Szczególnie poprzez Fundację Brata Alberta, z którą współpracowaliśmy w temacie pomocy osobom niepełnosprawnym. Organizowaliśmy wspólnie z Anną Dymną koncerty, uczestniczyłem w tych wydarzeniach, a nawet zostałem uhonorowany medalem Brata Alberta. To była inicjatywa księdza Tadeusza i wielki zaszczyt dla mnie.Później współpracowaliśmy także jako fundacja Potrafisz Polsko, pomagając Fundacji Brata Alberta – czy to poprzez przekazywanie samochodów, czy wsparcie podczas pandemii COVID-19.
- A co w tym wszystkim było dla Pana najważniejsze?
- Nasza znajomość opierała się na wspólnych wartościach: patriotyzm, historia Kresów, a także polityka, ale rozumiana bardziej jako uszanowanie wartości, a nie sposób na życie. To były rozmowy o normalności, która była i jest w kontrze do takiej lewicowej filozofii, z którą ksiądz Tadeusz nigdy się nie godził.
- Czy między Wami zdarzały się różnice zdań?
- Oczywiście, że tak. Pamiętam, jak w 2014 roku wróciłem z Majdanu i ksiądz miał do mnie pretensje, że wspieram sprawy ukraińskie, zanim zostaną wyjaśnione zbrodnie wołyńskie. Miałem wtedy swoje zdanie, że jako ksiądz powinien kierować się zasadą „zło dobrem zwyciężaj”. Spięliśmy się trochę, ale później wyjaśniliśmy sobie te kwestie. Powiedziałem mu, że pomoc, którą niesiemy Ukrainie, nie oznacza zapomnienia o Wołyniu. Uważam, że nie możemy przyjąć Ukrainy do Unii Europejskiej, dopóki nie zmierzą się ze swoją historią.
- Co wyróżniało ks. Tadeusza na tle innych duchownych?
- Był prawdziwym księdzem z powołania. To był człowiek odważny, zawsze po stronie dobra i prawdy, niezależnie od konsekwencji. Walczył o sprawiedliwość i nie bał się mówić otwarcie o niedoskonałościach Kościoła. Tak jak ja krytykuję politykę, tak on krytykował hierarchię kościelną, wskazując na jej wady. Być może dlatego na jego pogrzebie zabrakło najwyższych hierarchów – ale raczej na pewno to wynikało z jego bezkompromisowości.
Wspomnienie meczu piłki nożnej: Ksiądz i jego podopieczni kontra Kukiz’15
- Czy wspomina Pan jakieś szczególne momenty z Waszych spotkań?
- Pamiętam mecze piłki nożnej między Kukiz’15 a podopiecznymi Fundacji Brata Alberta. Wszyscy myśleliśmy, że to dzieciaki, łatwo je pokonamy. A oni? Wygrali z nami i byli gotowi grać kolejne trzy mecze, podczas gdy my ledwo zeszliśmy z boiska. To była nauczka, że nie ma żartów.
- Czego, Pana zdaniem, najbardziej brakuje po jego odejściu?
- Ksiądz Tadeusz był głosem sumienia. Miał niesamowitą odwagę, by mówić głośno o tym, co złe, i działać tam, gdzie inni bali się podnieść rękę. Brakuje takich ludzi – odważnych, szczerych, bezkompromisowych. Żałuję, że tacy ludzie odchodzą, bo ich głos był dla nas wszystkich potrzebny.
- Jak zapamiętał Pan księdza Tadeusza?
- Dobry, odważny człowiek. Nigdy się nie bał i zawsze płynął pod prąd. A przecież każdy, kto się stawia, ma w życiu trudniej. Myślę jednak, że to, co go napędzało, to wiara w to, że Bóg będzie nas oceniał, a nie ludzkie języki.
Rozmawiała: Weronika Fakhriddinova