"Super Express": - Wiemy już, dokąd uda się prezydent Duda w swoje pierwsze wizyty zagraniczne. Jak pan te kierunki ocenia?
Paweł Kowal: - Pierwsza wizyta w Estonii to sygnał, że prezydent Duda jest gotów poświęcić czas i uwagę Europie Środkowo-Wschodniej. Bardzo często w naszej polityce nie wystarczało na to czasu i kończyło się tylko na deklaracjach. Teraz mamy konkretne działanie i pokazanie, że liczymy się z krajami naszego regionu. Nawet jeśli nie są to państwa najsilniejsze. Możemy jednak liczyć potem na ich wsparcie, np. na forum Unii Europejskiej czy NATO. Jeśli za tym pójdą podobne wizyty w innych krajach regionu i udałoby się zbudować dobre mechanizmy współpracy, da to duży efekt.
- Z kolei Niemcy to chyba naturalny dla polskiej polityki zagranicznej kierunek.
- To prawda. Ten kierunek jest obecny w polskiej polityce od czasów Aleksandra Kwaśniewskiego w pierwszym pakiecie wizyt kolejnych prezydentów. Jakkolwiek ktoś oceniałby niemiecką politykę, to jasne jest, że jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo na wschodzie, to Berlin jest jednym z głównych graczy.
- Co z Londynem? To będzie trzecia wizyta prezydenta Dudy.
- To sygnał, że będziemy grali w Unii nie tylko na jeden kierunek, czyli na Berlin, ale szukali też wspólnych tematów ze sceptycznymi co prawda wobec Wspólnoty Brytyjczykami, ale Brytyjczykami, którzy stanowią o tym, że UE trwa w całości. To wszystko składa się na bardzo precyzyjny plan.
- W tym precyzyjnym planie nie brakuje panu wizyty w Kijowie? Co prawda, minister Szczerski wspominał, że ta wizyta jest przygotowywana, ale wydaje się, że przy odrobinie dobrej woli podróż na Ukrainę mogłaby się odbyć.
- Dziś najważniejsze kwestie, czyli kwestie bezpieczeństwa, rozstrzygają się między Waszyngtonem a Berlinem. Jeśli dojdzie do jakiejś eskalacji konfliktu na Ukrainie, to w tych stolicach będą rodziły się nowe formuły rozmów. Nie wszystko da się zmieścić w planie na pierwsze wizyty. Nie mam też wątpliwości, że jeśli będzie trzeba, spotkanie z prezydentem Ukrainy można bez specjalnego wcześniejszego przygotowania zorganizować.
- Ukraińcy byli zawiedzeni już orędziem Andrzeja Dudy, który słowem nie wspomniał o tym kraju i polityce wobec niego. Są podejrzenia, że w polityce prezydenta Kijów nie będzie odgrywał już takiej roli.
- Wśród pierwszych wizyt Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego nie było Ukrainy...
- Ale sytuacja tego kraju jest dziś dużo bardziej dramatyczna niż wtedy.
- W obu tych prezydenturach kwestie Ukrainy odgrywały dużą rolę i tak będzie zapewne tym razem.
- Wie pan lepiej ode mnie, że symboliczny gest w postaci szybkiej wizyty też jest ważny. Szczególnie w sytuacji, w jakiej znajduje się Ukraina.
- W relacjach z Ukrainą przyszedł czas na pragmatyzm, który zakłada rozwój współpracy społecznej, budowanie fundacji, które wspólnie badałyby trudne momenty naszej wspólnej historii oraz wymiana młodzieży. Jeśli coś takiego by powstało i zadziałało, to byłaby to świetna wiadomość. W relacjach polsko-ukraińskich symboliki było już sporo. Czas na realne działania. Przypomnijmy też, że po wyborze Petra Poroszenki na prezydenta Ukrainy też nie przyjechał on od razu do Polski i nie popsuło to wzajemnych relacji politycznych.
- Nie boi się pan jednak, że kremlowska propaganda skrzętnie wykorzysta brak wizyty w Kijowie, aby przekonać, że nawet Polska się od Ukrainy odwraca?
- Nie ma dziś powodów, żeby oglądać się na to, co powie Rosja. Tamtejsza władza jest bowiem tak negatywnie nastawiona do rozwoju relacji polsko-ukraińskich, że jakkolwiek by było, zawsze użyją tego przeciwko nam.
Zobacz: Prof. Andrzej Nowak: Zachód chciał nas rzucić na żer Rosji