"Super Express": - Wczoraj rozpoczął się unijny szczyt, który ma przynieść ustalenie budżetu Wspólnoty na najbliższe siedem lat. Czego chcemy?
Paweł Zalewski: - Zbliżenia stanowisk i jak najmniejszych cięć.
- Bolesne słowo. Zwłaszcza że dotyczy pieniędzy...
- Cięcia są nieuniknione. Nie ma dziś w UE kraju, który zdołałby obronić tezę, że należy utrzymać budżet na tym samym poziomie, co poprzednio.
- Skoro nie będzie to budżet marzeń, lecz budżet na miarę chudych czasów, to jak powinien być krojony, aby był jak najlepszy dla Polski?
- Cięcia powinny jak najmniej dotykać ważnych dla nas funduszy - spójności i rolnego. To plan dostosowany do kryzysu, ale jeżeli się powiedzie, da Polsce kolejne siedem lat bardzo silnego impulsu inwestycyjnego i rozwojowego.
- Tak czy siak będzie dobrze...
- Niezależnie od tego, jakie pieniądze otrzymamy, będą to ogromne kwoty. Być może będzie to ostatni budżet z tak dużymi pieniędzmi dla naszego kraju. Np. Słowenia i Czechy już w znacznie mniejszym stopniu od nas będą korzystały z budżetu najbliższej siedmiolatki, bo ich rozwój przekroczył 75 proc. średniej unijnej. Jest szansa, że Polska w ciągu najbliższych siedmiu lat też przekroczy ten próg.
- Jaka jest rola Wielkiej Brytanii w tej układance?
- Brytyjczycy myślą o sobie. To jest ich podstawowa zasada i żadne negocjacje ze strony prezesa PiS tego nie zmieniły. David Cameron ma problemy z utrzymaniem większości w Izbie Gmin, olbrzymia część jego partii jest niechętna UE.
- Sugeruje pan, że Jarosław Kaczyński odbył podróż na marne?
- PiS osiągnąłby sukces w rozmowie z Brytyjczykami, gdyby skłonił ich do realnego kompromisu.
- Prezes PiS miał jednak otrzymać od Brytyjczyków obietnicę, że cięcia w przyszłym budżecie będą dotyczyć tylko państw bogatych.
- Stanowisko brytyjskie jest zaporowe na użytek ich opinii publicznej. Możliwe, że Cameron, aby pokazać, że walczy o brytyjskie interesy, doprowadzi do fiaska tego szczytu.
Paweł Zalewski
Eurodeputowany PO