"Super Express": - Tuż po wyborczej wygranej w PO rozpoczęła się kolejna krwawa walka o władzę. Kto ją rozpoczął - aspirujący do przywództwa Schetyna czy broniący go Tusk?
Paweł Piskorski: - Ta walka to nieuchronny scenariusz ze względu na Grzegorza Schetynę, który zapłacił głową za aferę hazardową i został usunięty z rządu. Od tego momentu relacje między oboma panami zostały zerwane i było jasne, że Schetyna nie zapomni tego Tuskowi i będzie budował swoją coraz mocniejszą pozycję w partii.
- Jak to się stało, że Tuskowi nie udało się usunąć Schetyny na dobre?
- Przede wszystkim nieopatrznie zgodził się na wspólny pomysł Komorowskiego i Schetyny, żeby ten ostatni został marszałkiem Sejmu. Niewątpliwie umocniło to jego pozycję, bo gdyby nie to, byłby dziś politykiem drugiego planu w PO.
- Po wyborach znacząco osłabiła się rola Grabarczyka, który zdobył fatalny wynik wyborczy. To Tusk, bojąc się osłabienia "spółdzielni" będącej jego wierną gwardią w PO, rozpętał tę wojnę na górze?
- Zmalała co prawda rola Grabarczyka, ale nie samej "spółdzielni", która nadal gromadzi przeciwników Schetyny. Teraz Tusk szuka następcy dla Grabarczyka jako lidera tego środowiska i na razie wygląda na to, że zostanie nią Ewa Kopacz. Niemniej szef PO postara się wykorzystać wybory, żeby zaprowadzić swoje porządki w partii. Panicznie boi się sytuacji, w której oprócz problemów budżetowych i ostrej opozycji parlamentarnej ma jeszcze wewnętrznego wroga w klubie parlamentarnym. Na pewno chce go zwalczyć.
- Klub parlamentarny to teraz kluczowy front wewnętrznej walki w PO?
- Jak pamiętamy, Schetyna w poprzedniej kadencji rządził w klubie, w którym jego ludzie mieli większość. Najbardziej widocznym znakiem tej przewagi było utrącenie Sławka Nowaka, ewidentnie człowieka Tuska, z prezydium klubu. Na pewno kluczem do rządzenia w PO jest teraz właśnie klub. Tuskowi chodzi obecnie o to, żeby przyszedł na jego posiedzenie i podyktował, kto jest we władzach, a kto zostanie marszałkiem.
- A co będzie chciał zrobić ze Schetyną?
- Da mu zgrabny tytuł wicepremiera, ale tak jak poprzednio będzie mógł go zdymisjonować w 40 minut. Tusk na pewno nie chce, żeby Schetyna był jego następcą, a naturalną koleją rzeczy jest, że jeśli zostałby marszałkiem Sejmu, byłby kreowany na kolejnego przewodniczącego partii.
- Jak pan ocenia siły obu panów? Po czyjej stronie są ludzie i argumenty?
- W wyniku wyborczej wygranej Platformy siły są absolutnie nieporównywalne i przemawiają na korzyść Tuska. Gdyby te wybory zostały przegrane, Schetyna, który cieszy się sporym poparciem w partii, podniósłby rokosz. Tyle że teraz nie ma się przeciwko czemu buntować, bo PO odniosła sukces i zapewniła sobie kolejne cztery lata rządów. Byłoby samobójstwem sprzeciwianie się w takiej sytuacji Tuskowi.
- Karty rozdaje więc Tusk?
- Tak, ma w ręku wszystkie instrumenty. Jest zwycięskim wodzem i to on dyktuje warunki. Nawet jeśli powiedziałby Schetynie, że ten ma być wiceprzewodniczącym komisji ds. mniejszości narodowych, musiałby się podporządkować.
- W całą tę wojnę wydaje się włączać również prezydent Komorowski. Jaką rolę w niej odgrywa?
- Komorowski ma interes w tym, żeby Tusk był jak najsłabszy, bo w ten sposób jego rola jako prezydenta rośnie. Jeśli Tusk jest silny, może wszystko, nawet podyktować, kiedy ma być zmieniany rząd, mimo że normalnie to prerogatywa głowy państwa.
- Zaproszenie Schetyny do Pałacu Prezydenckiego przed Tuskiem to element tej wojny?
- Tak, Komorowski i Schetyna posunęli się tu do prowokacji wobec Tuska. Chcieli pokazać, że to oni przejmują inicjatywę i rozdają karty, mogąc dyktować mu, co ma teraz robić. Tusk jako triumfator wyborów nie mógł sobie pozwolić na taki policzek i dlatego ruszył do kontrataku, zapowiadając, że będzie tworzył rząd według własnego pomysłu.
- Jeśli teraz Schetyna polegnie, już nigdy się nie podniesie?
- W polityce nigdy nie mówi się nigdy. W tym momencie pozycja Schetyny zależy od sytuacji samego Tuska, a ta na razie sprzyja premierowi. Nikt nie jest jednak w stanie zagwarantować, że będzie tak przez całą kadencję. Schetynie pozostaje teraz jedynie czekać na kryzys przywództwa Tuska.
- W kontekście własnych doświadczeń z monopolizacją władzy przez Tuska jest panu szkoda Schetyny?
- Absolutnie nie. Przez lata, kiedy Donald Tusk dążył do jednowładztwa, to rękami Grześka dokonywał politycznych egzekucji na tych, którzy za bardzo wychylali głowy. Teraz to on urósł w siłę i jest następny w kolejce do wycięcia. Na razie jednak walczy, ale zobaczymy, jak długo.
Paweł Piskorski
Były polityk PO. Szef SD