„Super Express”: – Stwierdził pan, że część delegatów „zdradziła” Grzegorza Schetynę.
Paweł Piskorski: – Otoczenie Schetyny jeszcze na początku zjazdu obliczało swoją przewagę na jakieś 30–40 głosów. Schetyna i jego ludzie byli dość pewni. Te szacunki oznaczały, że wiele osób przychodziło do Schetyny bądź wzywał ich i obiecywali mu poparcie. Wskazywało na to zresztą pierwsze głosowanie na początku zjazdu. Głosowanie jawne w sprawie przewodniczącego obrad dość zdecydowanie wygrał Schetyna.
– Później było jednak głosowanie tajne...
– I wtedy go zdradzili. Wielu działaczy funkcjonowało pod pewną presją, żeby nie powiedzieć było zastraszanych przez Grzegorza. Stąd rozmijanie się deklaracji z rzeczywistym głosowaniem. Mieli okazję i chcieli się wyswobodzić spod ciężkiej ręki Schetyny. Wie pan, on nie za bardzo szanuje ludzi. Protasiewicz jest jednak zupełnie innym człowiekiem.
– Protasiewicz tak. Jest jednak człowiekiem Tuska. A – Tusk też ma ciężką rękę, bo ten wizerunek polityki miłości to jednak bzdura na potrzeby wyborców.
– To prawda, ale jego ciężką rękę odczuwa inna grupa ludzi. Tusk eliminuje tych, których uzna za zagrażających jego monopolowi. Eliminuje Schetynę, ale tacy powiatowi działacze z kongresu nie są zagrożeniem. Tusk jest despotą, ale na wysokim szczeblu. Zawsze szlachta popierała króla przeciwko możnowładcom. Wiedziała, że złość króla skierowana będzie przeciwko któremuś z oligarchów. Niestety, Platforma stała się partią, w której funkcjonują takie feudalne schematy.
– Mówi pan, że działacze chcieli się pozbyć Schetyny, którego się bali. A nie wyczuli po prostu, skąd wieje wiatr?
– To także, ale w mniejszym stopniu. Poparcie dla Schetyny nie miało perspektywy sukcesu na kongresie krajowym. Wiadomo, że będzie przez Tuska marginalizowany, więc bardziej opłaca się poprzeć Protasiewicza. Grzegorz nie powinien dziwić się tym mechanizmom, bo sam je instalował w PO, pozbywając się ludzi niewygodnych dla niego i dla Tuska. Poległ od własnej broni.
– Schetyna wyraźnie przybity sugerował, że doszło do sfałszowania wyborów. To mu się nie zdarzało, rzadko tracił zimną krew.
– Wydaje mi się, że mówił to w nerwach. Było mu trudno przyjąć do wiadomości, że ponad 20 ludzi go zdradziło. W skali zjazdu to dużo. Powoływanie się przez Schetynę na nieprawidłowości jest tu jednak ryzykowne. Przecież to on przygotowywał zjazd. To jego ludzie prowadzili obrady i głosowania. To druga strona i Protasiewicz domagali się takiego mechanizmu, który utajnia głosowanie.
– Bali się jawnego głosowania?
– Chcieli mechanizmu, który nie pozwala na zaglądanie w kartki z głosami. Ludzie Schetyny nadzorowali delegatów ze swoich powiatów, patrząc, jak głosują. To Protasiewicz chciał urny za zasłoną, a nawet sprawdzania tożsamości delegatów. Schetyna zaczął podnosić ten problem dopiero wtedy, gdy przegrał.
– Nerwy i mówienie o nieprawidłowościach to sygnał, że Schetyna czuje swój koniec w PO?
– Schetyna w przeciwieństwie np. do Jarosława Gowina nie ma gdzie odejść. Gowin miał poglądy, które pozwalają mu na założenie partii bardziej prawicowej i wolnorynkowej niż PO. Schetyna zaś niczym się od Tuska nie różni. Nawet w kwestiach wewnątrzpartyjnych. Był przecież egzekutorem wyroków, które wydawał Tusk. Współkształtował dzisiejszą PO. I do czego ma teraz wzywać? Do większej demokratyzacji?
– Czyli czeka go luksusowe zesłanie w Brukseli?
– Nie wiem, czy Schetyna zgodzi się na zesłanie do europarlamentu. Tyle że Tusk raczej nie zamierza go w PO respektować. Donald wie, że kiedyś odejdzie. Już teraz chce mieć jednak pewność, że Schetyna nie będzie miał szans na „wrogie przejęcie” Platformy. Nawet po jego odejściu. W takiej sytuacji Grzegorz będzie coraz bardziej osamotniony. Jego przyszłość rysuje się raczej kiepsko.