"Super Express": - Ile miejsca amerykańskie media poświęcają sprawie odtajnienia dokumentów w sprawie zbrodni katyńskiej?
Paweł Burdzy: - Tutaj to właściwie nie jest news, może z wyjątkiem mediów polonijnych. I nie ma się co dziwić. Po pierwsze, sprawa jest historyczna. Po drugie, wczoraj były obchody ataków na WTC, które i tak są o wiele bardziej stonowane niż rok temu.
- Dla zwykłych Amerykanów to zupełnie nieistotna wiadomość?
- W USA nie ma jednego rynku newsowego. To tak ogromny kraj, że nawet informacje dotyczące toczącej się kampanii prezydenckiej nie przebijają się wszędzie.
- Może więc powinni to wydarzenie nagłośnić? Obama mógłby zatrzeć złe wrażenie po wpadce z "polskimi obozami śmierci"?
- Ujawnienie tych materiałów to efekt wieloletnich starań Dana Lipinskiego, a zwłaszcza Marcy Kaptur, która ma polskie pochodzenie. Tych dwoje demokratycznych członków Kongresu nagabywało administrację w tej sprawie od bardzo dawna. Jeżeli Polska ma w ogóle jakiegoś przedstawiciela w Kongresie, to jest nim właśnie congresswoman Marcy Kaptur.
- Podobno miała też w tym udział senator Barbara Mikulski.
- Tak. Nawet kiedyś opowiadała anegdotę o swoje matce, która także była żarliwą wyznawczynią Partii Demokratycznej. Gdy jednak wyszła na jaw prawda o Jałcie, zdjęła portret ukochanego prezydenta Roosevelta ze ściany i już nigdy nie powrócił on na swoje miejsce. Zatem nawet tak zatwardziali demokraci nie mogli wybaczyć zdrady jałtańskiej.
- Ujawnione dokumenty nie zostawiają wątpliwości, że Roosevelt wiedział, kto był sprawcą zbrodni katyńskiej, a jednak nic nie zrobił.
- To była jego zimna kalkulacja. USA potrzebowały żołnierzy sowieckich, a do momentu zrzucenia bomb na Hiroszimę i Nagasaki ciągle planowano inwazję na Japonię. Amerykanie liczyli, że może podczas niej zginąć około miliona żołnierzy. W ujawnionych archiwach nie ma jakichś sensacji, o których nie wiedzieliśmy albo których się nie domyślaliśmy. Potwierdzają one to, że prawda o Katyniu - po raz kolejny - poległa w walce z interesami.
- Nie uważam Polski za pępek świata, ale czy powinniśmy liczyć na jakieś spóźnione przeprosiny ze strony obecnych władz USA za grzechy ojców?
- Nie ma tu takiej praktyki. Choć mogliby jakoś pokazać, że jesteśmy dla nich ważnym partnerem. Ale tu już ocieramy się o bieżącą politykę. Przeprosiny powinniśmy usłyszeć od tych, którzy dokonali tak strasznego czynu.
Paweł Burdzy
Korespondent "Uważam Rze" w USA