- Co w treści tej dyrektywy tak naprawdę się znajduje?
- W największym skrócie wynika z niej tyle, że platformy internetowe, które żerują na informacjach innych twórców – czy to „Super Expressu”, czy „Dziennika Gazety Prawnej” - i dzięki tym treściom zarabiają pieniądze, powinny podzielić się zyskiem z tym, którzy je wytworzyli.
- Wyjaśnijmy czytelnikom ten proceder.
- Są portale, które same nie zajmują się poszukiwaniem informacji i ich opisywaniem, ale omawiają wyłącznie teksty, które stworzyły inne media. Robiąc to, nie linkują nawet do stron tych mediów, z których je pozyskały. Zgarniają więc ogromny ruch internetowy, który napędzają cudze treści i zarabiają na reklamach. Zgodnie z nowymi przepisami takie portale powinny się porozumieć z tymi twórcami, których treści wykorzystują, aby podzielić się częścią zysku, który uzyskują, albo uzyskać pozwolenie do nieodpłatnego korzystania z treści.
- Są głosy, że przestępstwem może się okazać linkowanie do tekstów.
- Otóż, nie. W żadnym razie nie będzie to zabronione. Podrzucanie linków i zwrócenie uwagi na jakiś tekst na portalach społecznościowych nadal będzie w pełni możliwe. Chodzi tu o sytuację, kiedy połowa, czy więcej tekstu – to musi być ustalone na poziomie krajowym – byłaby wykorzystywana przez inne portale niż ten, który tekst stworzył, w taki sposób, żeby nie opłacałoby się już czytelnikowi otworzyć gazety, czy wejść na stronę portalu, który jakąś informację podał.
- Wydaje się to jasne i uczciwe wobec mediów, które zatrudniają dziennikarzy, tworzących informacje. To gdzie tu ta cenzura?
- Obawy związane są z art. 13 tej dyrektywy, który przewiduje coś, co niektórzy nazywają „cenzurą prewencyjną”. Oznacza on tylko tyle, że platformy internetowe powinny kontrolować, czy treści, które są publikowane, np. przez użytkowników tej platformy, nie naruszają praw autorskich.
- Chodzi np. o blogerów, tak?
- Tak. I tak naprawdę powinny robić to już teraz. Spójrzmy na taki przykład: są strony internetowe, które udostępniają pirackie oprogramowanie, filmy czy muzykę i ich twórcy tłumaczyli się, że nie robią nic złego – robią to użytkownicy. Sądy wielokrotnie dochodziły do wniosku, że tak to nie działa. Jeśli ktoś tworzy stronę, na której pojawiają się nielegalne treści, to jej twórca musi zadbać o to, żeby ich na niej nie było.
- Czyli wiele hałasu o nic?
- Dostrzegam jedno zagrożenie: część portali może stwierdzić, że woli nie ryzykować i wiele treści, które praw autorskich nie naruszają, nie opublikuje. Wynikać to będzie jednak nie z samych przepisów, ale z tego, że w nieuzasadnionej obawie, wynikającej z właśnie z głosów o cenzurze internetu, o tym, że nie będzie można nic wrzucać. Tylko tyle. Przepisy dyrektywy w 90 proc. potwierdzają to, co obowiązuje już dziś. Żadnej rewolucji więc nie będzie. Przypomina tylko, że kradzież treści, filmów, muzyki czy oprogramowania nie różni się niczym od kradzieży telewizora.
Rozmawiał Tomasz Walczak