Potocznie, głównie dzięki wpływom i sile rażenia internetowych monopolistów jakimi w większości państw są Google i Facebook, nowe prawo nazywano „ACTA 2”, choć nie miało ono nic wspólnego z ACTA (którą ten sam europarlament odrzucił). Chciano jednak w ten sposób wystraszyć przeciętnych Internautów i zmusić ich do oporu przeciwko planowanym zmianom. Wygląda jednak na to, że do masowych protestów w tej sprawie nie dojdzie.
Dyrektywa zapowiada zmianę zasad publikowania i weryfikacji treści w Internecie. Do tej pory internetowi giganci nie tworząc żadnych treści, ale wyłącznie nimi obracając mogli płacić twórcom i mediom ochłapy od zysków (według niektórych danych mogły one nie przekraczać nawet 1 proc. zysku, jaki miał z tych materiałów Google). Nic dziwnego, że propozycję nowych przepisów poparli sami twórcy.
Europosłowie, by podkreślić, że nie chodzi, jak przekonywali lobbyści o „cenzurę”, albo „ściganie Internautów” podkreślili, że ze stosowania dyrektywy wyłączeni będą indywidualni użytkownicy oraz małe i mikroplatformy, a także źródła open source, jak Wikipedia. Do filtrowania treści wrzucanych przez użytkowników, pod kątem praw autorskich, będą jednak zmuszeni sieciowi giganci.
Najwięcej kontrowersji w nowych przepisach wzbudza tzw. „podatek od linków” z art. 11. Według wstępnego projektu, który ma być jeszcze dopracowany, wydawcy będą musieli otrzymać płatną licencję na stosowanie treści z innych serwisów. Wyłączone będzie z tego jednak udostępnianie hiperłączy do artykułów oraz „pojedyncze” słowa mające na celu opisanie tych informacji i linków.
Dyrektywę przyjęto zaskakująco znaczącą większością głosów (za 438 europosłów, przeciwko 226, wstrzymało się 39). Zaskakująco, gdyż lobbing międzynarodowych koncernów w Brukseli, tym bardziej tych o pozycji Google i Facebooka, jest bez porównania silniejszy, niż lobbing twórców.