Szmydt

i

Autor: Tomasz Jastrzębowski/REPORTER

Zdradził Polskę, prosi Łukaszenkę o azyl

Parafianowicz: "Szmydt to degenerat i idealny cel dla obcych służb". Jak bohater afery hejterskiej skończył w Mińsku?

2024-05-11 5:10

Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz, reportażysta, „Dziennik Gazeta Prawna”: - Tacy ludzie jak Szmydt nigdy nie mogą liczyć ani na zaufanie, ani na miłość ze strony swojej nowej ojczyzny. Po prostu żyją pełnią życia pracując w fabryce telewizorów w Mińsku.

„Super Express”: - Kim jest zbiegły na Białoruś sędzia Tomasz Szmydt? Przypadkowym bohaterem propagandy Łukaszenki czy etatowym agentem białoruskich lub rosyjskich służb, który z jakiegoś powodu musiał opuścić Polskę?

Zbigniew Parafianowicz: - Wszystko wskazuje na to, że na Białorusi nie znalazł się przypadkiem. Dotarł tam przez Turcję. Wcześniej wziął urlop w sądzie, w którym pracował. Przerzut z Turcji na Białoruś najprawdopodobniej umożliwiła mu współpraca z tamtejszymi służbami. O dłuższej współpracy świadczy też sekwencja wydarzeń związanych z aktywnością medialną tego pana. Wygląda na to, że wszystko było wcześniej przygotowane: konferencja prasowa w państwowej agencji Biełta, stworzenie profilu na głównym komunikatorze w przestrzeni posowieckiej, czyli Telegramie, gdzie nagle zaczął aktywnie publikować po polsku i rosyjsku, którym nie włada. Był też gościem głównego putinowskiego propagandysty Władimira Sołowiowa. Co więcej, jeśli się prześledzi jego aktywność jako sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, to z punktu widzenia Białorusi i Rosji był po prostu atrakcyjną osobą do zwerbowania.

- W jakim sensie?

- Tomasz Szmydt orzekał w sprawach zażaleń osób, którym odmówiono udzielenia certyfikatu bezpieczeństwa. To jest bardzo cenna wiedza, bo on jako sędzia miał dostęp do niejawnej dokumentacji, która pojawiała się w tych sprawach. Mógł dokładnie wiedzieć, komu i z jakich powodów odmawia się tych certyfikatów. To atrakcyjne informacje dla obcych służb, które takimi osobami mogą się zainteresować. Mogą też z wyprzedzeniem mieć informacje na temat tego, co np. polski kontrwywiad wie o osobach, którym odmawia takiego certyfikatu.

- W jaki sposób mógł zostać zwerbowany? Już po wybuchu wojny w Ukrainie Rosjanie próbowali zwerbować agentów na Słowacji. Tamtejsze służby kontrwywiadowcze pokazały, jak rosyjski „dyplomata” miał spotkać się w werbowaną osobą po prostu w parku. W tym przypadku mogło być podobnie?

- Profesjonalne służby wywiadowcze nie werbują agentów na terenie państw, z których te osoby pochodzą. To jest zbyt ryzykowne. Białoruscy czy rosyjscy dyplomaci czy też inni przedstawiciele tych państw są poddani bardzo silnemu reżimowi kontrwywiadowczemu w państwach takich jak Polska, państwach NATO. Zwłaszcza w sytuacji wojny na Ukrainie. Ale tacy ludzie jak Szmydt jeżdżą na wczasy za granicę. I tam można do nich po prostu podejść i porozmawiać. Nawiązać kontakt. Czyli wykonać pierwszy, zupełnie niewinny krok. Poprosić o jakąś prostą analizę czy ocenę sytuacji. Zaoferować „pomoc” finansową. Później zaproponować jakąś znaczną sumę pieniędzy. Pożyczkę bez konieczności zwrotu. Werbunek jest wikłaniem takiej osoby we współpracę. To proces. Najczęściej nie mówi się takiej osobie: „część, zostałeś właśnie agentem zarządu wywiadu KGB”. Buduje się do tego uzasadnienie ideowe. Oczywiście, trzeba mieć pewne rozpoznanie. Tym zajmują się Białorusini czy też Rosjanie tu na miejscu.

- Jak typują potencjalnych agentów?

- Przyglądają się temu, kto może być rozczarowany sytuacją w Polsce; kto ma problemy finansowe. Jak wiemy, Szmydt je miał. I później finalizuje się to na terenie państwa trzeciego. Najczęściej takiego, które nie ma bezpośredniego związku z napiętą sytuacją na linii NATO-Rosja i Białoruś. Trasa wyjazdowa Szmydta ucieczki na Białoruś przez Turcję sugeruje, że zostało to zrealizowane właśnie według takiego schematu. - A propos podatności na werbunek, były przełożony Szmydta oraz promotor jego kariery za czasów PiS Łukasz Piebiak mówił w wywiadzie, że miał problemy finansowe i był zafascynowany możliwością zarobienia dużych pieniędzy na Białorusi, w Rosji i Kazachstanie. Idealny kandydat na agenta białoruskich i rosyjskich służb. - Idealny. Służby specjalne dysponują nieograniczoną ilością środków finansowych na to, żeby takich ludzi pozyskać. Często to nie są sumy liczone w tysiącach czy wręcz milionach złotych. Na początku to są niewielkie sumy, które w zależności od zaangażowania są zwiększane. Ale nawet drobne sumy rodzą uwikłania i uzależnienia. Przyjęcie już niewielkiej kwoty pieniędzy od przedstawiciela obcego wywiadu w zasadzie uniemożliwia wycofanie się z takiej współpracy bez kosztów dla osoby, która w coś takiego się wplątała. Ale w przypadku Szmydta nie chodziło zapewne tylko o pieniądze.

- To znaczy?

- Jako jeden z bohaterów afery hejterskej był poddany moralnej degeneracji. Taka degeneracja sprzyja werbunkowi. Także odejście od głównego nurtu postrzegania państwa prawa, swoich obowiązków jako sędziego czy funkcjonariusza państwowego zwróciło uwagę białoruskich i rosyjskich służb. A akurat Rosjanie i Białorusini nie są najgorsi w takim rozpoznaniu. Zdobycie takiej nawet podstawowej wiedzy na temat Szmydta dawało podstawy do tego, żeby sądzić, iż werbunek może się powieść.

- Dla wielu historia Szmydta to dowód na szczególną podatność na werbunek ludzi ze środowiska Prawa i Sprawiedliwości. Są tacy, dla których to potwierdzenie tez, iż PiS jest prorosyjskim środowiskiem politycznym. Poglądy polityczne są jakąś wskazówką, że ktoś bardziej będzie skłonny współpracować ze wschodnimi służbami?

- Ścieżki prowadzące do współpracy z obcymi wywiadami idą w poprzek linii podziałów politycznych. Przynależność do tego, czy innego środowiska politycznego nie ma znaczenia. Kryteria są gdzie indziej. Generalnie służby łowią szeroko. Nie zastanawiają się, czy ktoś jest socjalistą, czy skrajnym prawicowcem. Po prostu starają się ocenić, kto może przynieść najwięcej korzyści i kogo będzie można nakłonić do współpracy. Najlepsi są – odwołajmy się do żargonu służb - tzw. obiektowi. Czyli ludzie, który mają dostęp do mięśni państwa lub decydentów. Najlepiej gdy są chronieni immunitetem albo stoi za nimi tajemnica zawodowa. Prawnicy mogą się na nią powołać. Sądownictwo to mięśnie państwa. Ich stan to oczywiście temat na inną rozmowę.

- Szczególnie podatni na rosyjskie i białoruskie umizgi wydawali się przedstawiciele skrajnej prawicy, którzy uwierzyli w rzekomy konserwatyzm putinowskiej Rosji lub widzą jakąś wspólnotę interesów z antyzachodnimi reżimami w Mińsku czy Moskwie. Skoro najprawdopodobniej udało się zwerbować Szmydta, człowieka z elity, to czego nas to powinno uczyć?

- No właśnie, Szmydt co prawda jest degeneratem, co wiemy już od afery hejterskiej, ale nie wywodzi się ze skrajnych środowisk politycznych. Nie dał się poznać jako ekstremista. On zaczynał swoją karierę jako sędzia w Ciechanowie, później kontynuował ją w Płocku. W swojej karierze dotarł ostatecznie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Jest przedstawicielem ważnej i prestiżowej grupy społecznej, która odgrywa bardzo ważną rolę w państwie. I rzeczywiście to jest lekcja pokory i trzeba z tej historii wyciągnąć wnioski.

- Czemu wyjechał na Białoruś? Jeżeli był agentem prowadzonym w Polsce, to czyżby był bliski zdemaskowania? Czy może uznano, że skoro już teraz stracił wpływ na wymiar sprawiedliwości, większe będzie z niego pożytek jako narzędzia propagandowego w Mińsku?

- Oczywiście, w całej tej sprawie wiele jest spekulacji, ale niewykluczone, że rzeczywiście był bliski postawienia zarzutów. Choć profesjonalne byłoby raczej podjęcie próby jego odwrócenia i zagrania z białoruskim i rosyjskim wywiadem. Aresztowanie jest zawsze porażką służb specjalnych. Jeśli chodzi o zarzuty, niekoniecznie mogło chodzi o szpiegostwo, ale właśnie o sprawy hejterskie. Możliwe, że stwierdził po prostu, iż czas rozpocząć nowe życie w pięknym mieście słońca, w Mińsku. Szmydtowi, jak wielu innym, którzy uciekli z Zachodu do Rosji czy Białorusi, jak choćby Edward Snowden, mogło się wydawać, że mogą tam liczyć na wspaniałe życie. Myślę, że za kilka lat Szmydt będzie bardzo rozczarowany swoim wyborem i tym, z kim poszedł na współpracę. To jest tak, jak z ukraińskimi oficerami floty czarnomorskiej ukraińskiej, którzy przeszli po 2014 r. na stronę Rosji. Żaden z tych oficerów nie służy już na Krymie. Służą w innych regionach Rosji. Znacznie bardziej odległych, znacznie bliższych kołu podbiegunowemu niż ciepłym wybrzeżom Morza Czarnego.

- Jeśli chodzi o przyszłość Szmydta na Białorusi, to niektórzy wieszczą, że skończy jak Emil Czeczko – dezerter z polskiej armii, który uciekł na Białoruś. Przez jakiś czas był bohaterem łukaszenkowskiej propagandy, ale szybko się go pozbyto. Względnie popełnił samobójstwo jak przekonywał reżim białoruski. Tu może być podobnie?

- W przypadku Czeczki sytuacja jest niejednoznaczna. Miał problemy psychiczne. I niewykluczone, że mogły go rzeczywiście doprowadzić do samobójstwa. Jeśli natomiast założymy, że Szmydt był agentem, to zabijanie własnej agentury jest demoralizujące dla potencjalnych przyszłych współpracowników białoruskich czy rosyjskich służb. Chyba, że służy tych państwa ustawiłyby to jako zemstę Polski i tak tym grały w swojej propagandzie. Choć nadal to zniechęca do współpracy z KGB, SWR czy FSB. Natomiast, tacy ludzie jak Szmydt nigdy nie mogą liczyć ani na zaufanie, ani na miłość ze strony swojej nowej ojczyzny. Po prostu żyją pełnią życia pracując w fabryce telewizorów w Mińsku. Zresztą jak się prześledzi życiorysy szpiegów, którzy kończyli swój żywot na przykład w Moskwie czy w Mińsku, to one nie były szczególnie fascynujące czy budujące. Kim Philby zapił się na swojej daczy pod Moskwą.

- Ale za to radzieccy towarzysze wyprawili mu piękny pogrzeb.

- Na tyle sobie zasłużył jako najbardziej wartościowy agent w historii sowieckiego wywiadu. Natomiast Szmydtowi nie wróżę łatwego życia, zaszczytów i chwały na Białorusi.

- Myślę sobie, że może go czekać przyszłość złamanego białoruskiego opozycjonisty Ramana Pratasiewicza. Najpierw był użytecznym narzędziem propagandowym reżimu, potem na jakiś czas znów okrzyknięto go ekstremistą, na koniec został zwykłym pracownikiem fizycznym.

- Pozycja Pratasiewicza była o tyle korzystniejsza, że jest Białorusina, jest u siebie. Tak naprawdę pokajał się wobec swojego państwa, wysypał swoich kolegów, przekazał najbardziej wartościowe informacje o opozycyjnym medium Nexta, o jej zasadzie działania, o finansowaniu, modelu operacyjnym. Szmydt Białorusinem nie jest i będzie musiał żyć zhańbiony na Białorusi jako degenerat i zdrajca, który zasłużył na medal im. szeregowca Emila Czeczko.

Rozmawiał Tomasz Walczak

TAK ZWERBOWANO SĘDZIEGO SZMYDTA? - Zbigniew Parafianowicz
Sonda
Czy czujesz się bezpiecznie w Polsce, jeśli chodzi o sprawy obronności i wojskowości?