Jan Paweł II

i

Autor: Shutterstock Jan Paweł II

Szaleństwo ostatnią nadzieją PiS?

Papieżem i robakami PiS chce zepchnąć opozycję do narożnika

2023-03-25 5:47

Niedawna awantura o Jana Pawła II i pojawiające się dowody na temat tuszowania przez niego przypadków pedofilii w czasach, kiedy był jeszcze metropolitą krakowskim stałą się orężem PiS w walce z opozycją. Partia Kaczyńskiego oskarża przeciwników o atak na Kościół i tradycję. O politycznym wykorzystywaniu tej sprawy mówi w rozmowie z „Super Expressem” dr Tomasz Sawczuk, filozof, publicysta z „Kultury Liberalnej”.

To nie pierwsza panika moralna wywołana przez polityków obozu rządowego. Wcześniej już próbował przekonać Polaków, że opozycja zmusi ich jedzenia owadów zamiast mięsa. „ Mamy zagrożenie, które zawsze jest zewnętrzne, a niecne siły zewnętrzne mają swoich sojuszników tu w Polsce. PiS, a wręcz sam Jarosław Kaczyński kreuje się zaś na swego rodzaju katechona – żeby użyć kategorii religijnych – który tę apokalipsę zatrzyma. Prezes PiS jest w tej opowieści taką ostateczną linią obrony polskości i wartości, które konserwatyści z nią wiążą” – tłumaczy mechanizm pisowskich panik moralnych Tomasz Sawczuk.

„Super Express”: - Nieoczekiwanie Jan Paweł II stał się bohaterem kampanii wyborczej. Reportaż TVN24 na temat tuszowania przez niego spraw pedofilii w czasach, gdy był jeszcze metropolitą krakowskim, wywołał duże wzmożenie w PiS. Rządzący mówią wręcz o ataku hybrydowym na nasz kraj i wszystko, co nam, Polakom, drogie. Tak już ta kampania będzie się toczyć? Od paniki moralnej do paniki moralnej w duchu totalnej wojny kulturowej?

Dr Tomasz Sawczuk: - Obawiam się, że tak to może wyglądać. Oczywiście, tematy tych panik moralnych będą się zmieniać, ponieważ nie da się do wyborów jechać wyłącznie na jednej sprawie. Na pewno dla polityków bardzo wygodne jest kształtowanie sporu politycznego na zasadzie, że nie zajmujemy się konkretnymi problemami społecznymi, ale mitami narodowymi czy tematami wykreowanymi, by wzbudzić duże emocje. W kwestii Jana Pawła II mamy do czynienia częściowo z autentycznym oburzeniem wśród ludzi, dla których jest on ważny biograficznie czy religijnie, ale część tego oburzenia jest wykreowana politycznie. Chodzi o to, by przedstawić dwa przeciwstawne obozy – jeden Jana Pawła II broni, drugi go atakuje.

- Ciekawe, że w tej sprawie oficjalne komunikaty Episkopatu nie są tak histeryczne jak polityczne enuncjacje PiS. Biskupi każą się z troską pochylić nad ofiarami, obiecują wyjaśnienie sprawy. Z drugiej strony PiS, który traktuje tę sprawę nie tylko jako atak na papieża, ale wręcz na cały Kościół i polską tożsamość z katolicyzmem związaną.

- Rzeczywiście, duża część reakcji politycznej prawicy wyraża szerszy lęk. Bo wcale nie chodzi wyłącznie o sam ten reportaż, którego autorzy stawiają sobie dość ograniczone zadanie: zbadać, czy na bazie znanych nam faktów można uznać, że Karol Wojtyła wiedział o istnieniu problemu pedofilii w polskim Kościele i czy próbował coś z tym zrobić. I tu pojawia się taka oto lękowa interpretacja, którą promują politycy prawicy, że ten materiał jest elementem szerszej próby kulturowego ataku na tradycję i religię. Choć przecież można by uznać – o czym mówią inni – że Kościół powinien się po prostu rozliczyć z historii nadużyć seksualnych. W niektórych krajach już to zrobił. A nie ma powodu sądzić, by problem, który pojawił się w Stanach Zjednoczonych, Francji czy Irlandii nie istniał również w Polsce, bo przecież w sensie instytucjonalnym polski Kościół nie różnił się od innych i w tej czy innej formie do nadużyć i ich tuszowania musiało podobnie dochodzić.

- Te lęki o pozycję Kościoła i promowanych przez niego wartości, które przy okazji sprawy Karola Wojtyły wyszły na wierzch, nie są też znowu aż tak oderwane od rzeczywistości…

- Bo i procesy sekularyzacji faktycznie postępują. Badania pokazują, że w Polsce spada liczba osób biorących udział we mszy świętej. Dla coraz większej liczby Polaków religia przestaje odgrywać istotną rolę w ich życiu. I na tym właśnie polega sekularyzacja – nie na tym, że istnieje jakaś szczególna wrogość wobec Kościoła, ale na tym, że mamy po prostu coraz luźniejszy związek ze sprawami, nazwijmy je, metafizycznymi. W środowiskach konserwatywnych jest trwoga, ponieważ to się dokonuje dość naturalnie. Stąd też wszelkie wydarzenia związane z tym procesem – jak ta debata wokół Jana Pawła II – są odbierane jako dodatkowe zagrożenie.

- Lęki to jedno. Inna sprawa to czysta polityka – panika moralna wokół rzekomego ataku na Jana Pawła II to też świetna ucieczka przed realnymi problemami codzienności, które budzą zainteresowanie i troskę wyborców. W jednym z sondaży zapytano Polaków o największe bolączki życia w naszym kraju, którym powinni zająć się politycy. Wyszło z niego, że w czołówce jest kwestia walki z inflacji i różne aspekty dysfunkcji służby zdrowia. Kłótnia o papieża świetnie to wszystko przykrywa?

- Myślę, że warto zauważyć tu ważną rzecz: badani deklarują, jakie kwestie są dla nich najważniejsze, ale gdyby nagle cała kampania wyborcza dotyczyła tylko kwestii merytorycznych, choćby tego, jak zorganizować opiekę zdrowotną, nikt by jej nie śledził. Umówmy się, że po prostu wszyscy by się tymi dyskusjami znudzili. Jest więc pewien rozdźwięk między tym, czego potrzebujemy od państwa i polityków, a tym, co chcemy oglądać. Mając od wyboru dwie audycje – jedną, w której politycy dyskutują o kwestiach ekonomicznych i drugą, w której kłócą się o to, czy ktoś chce zakazać jedzenia mięsa i zmusić nas do jedzenia owadów, obawiam się, że większość oglądających wybierze tę awanturę o owady. Tak działa polityka. Politycy potrzebują uwagi. Potrzebują stworzyć wyraźny podział na nas, tych lepszych i onych – tych gorszych. I wybierają takie tematy, które oddziałują na emocje ludzi i przykuwają ich uwagę. Niestety, czasami są to wybory toksyczne z punktu widzenia naszych interesów, ale trafne, jeśli chodzi o to, jak działa nasza psychologia.

- Pamiętamy kampanię prezydencką z 2020 r., kiedy nagle ustawiła ją panika moralna wokół osób LGBT. Andrzej Duda i PiS przedstawiały je jako zagrożenia dla tradycyjnych wartości. I to zadziałało.

- I tym razem na pewno PiS będzie szukać tematu, który i tę kampanię parlamentarną by ustawił i sprowadził przeciwników politycznych do narożnika, z którego musieliby się tłumaczyć z oskarżeń formułowanych przez PiS. Pamiętamy, jak to działało nie tylko w 2020 r., ale i wcześniej. W 2015 r. takim straszakiem byli uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki. W ostatnich miesiącach Jarosław Kaczyński i PiS testują różne tematy. Pojawił się choćby temat osób transpłciowych...

- Który, mówiąc kolokwialnie, nie zażarł.

- Dokładnie. Dlatego mówię o testowaniu różnych tematów. PiS wrzuca co jakiś czas coś nowego, co ma oburzać społeczeństwo i sprawdza, co rzeczywiście wśród ludzi jakoś rezonuje i co będzie najbardziej atrakcyjne politycznie. Jest jednak pewien schemat, który im wszystkim towarzyszy.

- To znaczy?

- Mamy zagrożenie, które zawsze jest zewnętrzne, a niecne siły zewnętrzne mają swoich sojuszników tu w Polsce. PiS, a wręcz sam Jarosław Kaczyński kreuje się zaś na swego rodzaju katechona – żeby użyć kategorii religijnych – który tę apokalipsę zatrzyma. Prezes PiS jest w tej opowieści taką ostateczną linią obrony polskości i wartości, które konserwatyści z nią wiążą. Zatrzyma tych, którzy chcą zniszczyć papieża, każą jeść świerszcze zamiast schabowych i próbują przeprowadzić w Polsce rewolucję kulturową. Schemat za każdym razem jest ten sam, choć tematy się zmieniają. Zawsze jest wielkie zagrożenie, które budzi wielki lęk i zawsze jest ten obrońca, który przed nim chroni.

- Takie paniki moralne mogą sprawić, że PiS pozyska tych, którzy normalnie nigdy by na nich nie zagłosowali, ale na przykład tak szanują Jana Pawła II, że zobaczą w partii Jarosława Kaczyńskiego tego ostatniego sprawiedliwego dla papieża?

- Takie tematy rozpalają emocje, dzielą elektorat, ale ludzie rzadko kiedy podejmują decyzje wyborcze wyłącznie na tej podstawie. Znaczenie wyborcze sprawy papieża jest takie oto, że PiS próbuje zmobilizować swój twardy elektorat, żeby nie było wątpliwości, że pójdzie na wybory. Ale polaryzacja jest w Polsce realna. Nie sądzę więc, żeby dla reszty wyborców miało to na tyle duże znaczenie, by mieli w dłuższej perspektywie zmienić swoje preferencje polityczne.

Rozmawiał Tomasz Walczak